Andrzej J. Lech:
To było moje miejsce
Nowy Jork. Niedziela, 23 września 2001 roku
Pytasz mnie o moj Manhattan? Tak, jest ciągle. Już nie tak piękny, ale ciągle piękny. Mam go za oknem.
Kiedyś "dwie wieże" wyznaczały mi kierunek powrotu z Manhattanu do domu. Kiedyś "dwie wieże" mówiły mi jak nisko są chmury, czy jest mgła, czy pada deszcz i jak wygląda dzisiaj wschód i zachód słońca. Mam setki fotografii tych surowo pięknych budynków. World Trade Center miałem tuż po drugiej stronie rzeki Hudson. Minuta drogi promem, minuta jazdy kolejką z Exchange Place w Jersey City. To było moje miejsce. Tak często z Magdą i psami chodziliśmy popatrzeć sobie na Manhattan. O świcie, kiedy za tymi budynkami wschodziło słońce, w południe, kiedy padał deszcz, pod wieczór, kiedy zachodzące słońce dawało im metaliczny, pomarańczowy kolor. Tak ładnie mi się zawsze one "wkomponowywały" w kadr. Wymyślałem sobie przed snem nowe fotografie z nimi, po które na drugi dzień jeździłem na Manhattan, do Liberty State Park w Jersey City lub na stare molo obok mojego domu.
Właśnie przed chwilą wywołałem negatywy, które naświetliłem 9 września na dachu budynku gdzie mieszkam. Przez całą tę sytuację, nie zdążyłem ich wcześniej wywołać. Światło zapisane na tych negatywach nic jeszcze nie wiedziało o nadchodzącej tragedii. Ja też. Świat 9 września 2001 roku wyglądał zupełnie inaczej. Ja też. Przesyłam Ci jedno z tych zdjęć. Zobacz jaki piękny miałem widok. Jakoś boli mnie ta strata. Straciłem coś bliskiego, coś bardzo mojego. Ktoś kiedyś powiedział, ze fotografia jest paroksyzmem bólu. Oczywiście, że jest. Jak bardzo jest, doświadczyłem właśnie dzisiaj ogladąjac wywołane zdjęcia.
To boli.
Fragment listu - dziennika podróżnego Andrzeja J. Lecha, fotografa zamieszkałego w Nowym Jorku, do Roberto Michaela, tłumacza z Paryża.
Copyright © 1997-2024 Marek Grygiel / Copyright for www edition © 1997-2024 Zeta-Media Inc.
27 - 09 - 01