Rozmowa z Elżbietą Jabłońską
Supermatki gry domowe
Adam Mazur: Jak doszło do tego, że twoje zdjęcia pojawiły się jednocześnie w warszawskiej Zachęcie oraz na bilboardach w całej Polsce?
Elżbieta Jabłońska: O swoim projekcie pokazania w Małym Salonie Zachęty "Supermatki" rozmawiałam wcześniej z Agatą Jakubowską, Izą Kowalczyk i ludźmi z AMS-u, a więc osoby zainteresowane wiedziały, co mniej więcej w chwili obecnej robię. Utrzymywaliśmy stały kontakt z Markiem Krajewskim z AMS-u, i gdy w ostatniej chwili przesłałam im swój skończony projekt, nie było żadnych problemów z jego akceptacją.
Cała ta historia zaczęła się od tego, że mój syn Antek przyniósł z przedszkola zdjęcie, na którym stoi przebrany w kostium Zorro, za nim fachowo zrobione dekoracje, inscenizacja zapięta na ostatni guzik. Strasznie mi się to spodobało i postanowiłam wykorzystać ten pomysł we własnym projekcie. Znałam bardzo dobrze bajkowych bohaterów Antka, więc mogłam swobodnie wybierać, za kogo mam się przebrać. Początkowo myślałam, że na zdjęciu wystąpię sama w roli superbohatera, potem doszłam do wniosku, że chcę się sfotografować razem z synem. Gdy byłam już tego pewna, zaczęłam myśleć o pozie i miejscu, w jakim zrobię zdjęcie. Zanim do tego doszło zrobiłam małe badania dotyczące ikonografii maryjnej i wizerunku kobiety w sztuce dawnej. Supermatka w Zachęcie pokazana jest w momencie całowania dziecka, które trzyma na kolanach, ten układ nawiązuje do przedstawienia ikonograficznego o nazwie Eleusa. Batman z kolei w symbolicznym geście karmi dziecko. Na koniec zdecydowałam się wykonać gest supermatki i, ku uciesze dzieci, rozsypałam na podłodze całą masę niebieskich piłeczek. Ten gest miał podkreślić, że celem mojej pracy jest przekształcenie galerii w miejsce przyjazne dzieciom. Powodem takiego działania jest usytuowanie Małego Salonu, który jest wetknięty między kasy i szatnię, a "prawdziwa" sztuka jest prezentowana w innych, bardziej nobliwych salach na piętrze. W pewnym momencie zastanawiałam się, czy nie zrezygnować w ogóle ze zdjęć i nie zamienić salonu w poczekalnię dla dzieci, których rodzice zajęci są oglądaniem sztuki - kredki, krzesełka, piłeczki...
Te dwa projekty, tzn. "Supermatka" z Małego Salonu i "Gry domowe" dla AMS-u, nie są identyczne, na czym polega różnica?
W Zachęcie nie ma widocznej już na pierwszy rzut oka retoryki. Nie ma haseł, brak jest konkretnych określeń. Natomiast są one obecne na plakatach. Różnica wynika z natury nośnika. Odbiór człowieka z ulicy jest inny niż odwiedzającego galerię, dlatego zdecydowałam się na dodanie tych nazw. Zresztą zastanawiając się nad nimi przypomniałam sobie bajkę "Shrek", jeśli nie widziałeś, to koniecznie zobacz. W "Shreku" jest taka scena, gdy królewicz musi wybrać sobie królewnę spośród trzech kandydatek, które są mu po kolei przedstawiane. Najpierw jedna, potem druga, a gdy przychodzi kolej na trzecią, to osoba, przedstawiająca dziewczyny mówi: "A oto kandydatka numer trzy - Kopciuszek! Psychicznie chora dziewczynka, której ulubione zajęcia to zmywanie, sprzątanie, gotowanie..." To mnie niewątpliwie zainspirowało. Na umieszczenie tych haseł na plakacie zdecydowałam się również z tego względu, że projekty Galerii Zewnętrznej AMS najbardziej kojarzą mi się z pierwszym plakatem Pawła Susida "Złe życia kończą się śmiercią" i późniejszym projektem Jadwigi Sawickiej "Nawracanie, oswajanie, tresowanie". Kiedy otrzymałam propozycję zrealizowania własnego projektu od razu pomyślałam, że chciałabym zrobić plakat, który nie będzie dotyczył rzeczy tak poważnych i doniosłych tylko właśnie tych z pozoru błahych, które w istocie są bardzo ważne dla większości ludzi, a na pewno dla znakomitej większości kobiet. Być może gdybym poprosiła Jadwigę Sawicką o pozwolenie na zrobienie podobnej pracy tylko z użyciem innych słów, zgodziłaby się. Jednak chodziło mi również o połączenie obydwu projektów, a więc plakatu miejskiego AMS-u ze zdjęciami z Małego Salonu z Zachęty. Obydwie prezentacje odbywały się w maju, a więc postanowiłam, że będzie to taki "zmasowany atak" Supermatki.
Oba projekty różnią się nie tylko obecnością na plakacie miejskim napisów, ale także zamaskowaniem dwóch z trzech postaci pokazanych w Małym Salonie. Kolejna różnica dotyczy tytułu - plakat ma tytuł "Gry domowe", a projekt w Zachęcie nosi nazwę "Supermatka"...
Dwie z trzech postaci mają twarze zakryte maskami. Superman jest taki jak na ulicy, tzn. ma odsłoniętą twarz kobiety, podczas gdy spiderman i batman są zamaskowani. Jeśli chodzi o tytuły, to "Gry domowe" skojarzyły mi się z tymi podpisami, które mają trochę charakter gier, a trochę takich prostych, banalnych tłumaczeń - bo jak pranie to na pralce, gotowanie na garnku, zmywanie przy zlewie itd. Poza tym niedawno robiłam w Bytomiu wystawę o tym tytule, gdzie pokazywałam rzeczy bezpośrednio odnoszące się do mojego domu i bezpośrednio odnoszące się do grania. Jedna z pokazanych prac to przerobiony flipper, który w środku ma domek z krzesełkiem i stoliczkiem, po którym porusza się kulka, a druga rzecz to "przeniesione" w skali 1:1 moje mieszkanie, którego kształt uwidoczniłam w galerii za pomocą taśm samoprzylepnych i napisów. Temu drugiemu projektowi towarzyszy gra planszowa, która cieszy się sporym zainteresowaniem publiczności.
Tytuł kojarzy mi się raczej z "wojną domową" albo "grami wojennymi". Jakby nie było, to "gra" jest pojęciem o zdecydowanie słabszym ładunku emocjonalnym niż "wojna". Związana jest raczej z zabawą niż morderczym pojedynkiem. O co chodzi w twojej grze, kto i z kim gra, jaka jest stawka, i kto wygrywa tę grę?
Tytuł jest zdecydowanie ironiczny i odnosi się do całej sytuacji rodzinnej. Jeśli masz rodzinę, taką z mamą, tatą i dzieckiem, to będziesz wiedział, o co chodzi. Rodzina raz jest małym polem bitwy, a raz jest wspaniałą sielanką. Gra zakłada wprawdzie pewną strategię i wygraną...
Zakłada też pewne reguły i początkową równość graczy...
Tak, ale w tym wypadku z równością jest różnie. W swojej pracy chciałam wyraźnie dać do zrozumienia, że gdy tworzy się nowa rodzina, to start jest kompletnie nierówny. Dlatego nie ma na zdjęciu ojca, dlatego jest matka, dziecko, kuchnia i tak zwane obowiązki. Nie wiem z czego ta nierówność wynika. Nie chcę brzęczeć, że to efekt stereotypów i schematów w postrzeganiu roli kobiety w rodzinie, w społeczeństwie itd.. Po prostu tak już jest, że kiedy w rodzinie pojawia się dziecko, to ojciec nie jest tak istotny jak matka. Z czasem to się zmienia i wówczas ojciec zaczyna być świętością.
Nie myślałaś o tym, żeby ojca Antka włączyć w ten projekt.
Nie miał mi za złe, że go pominęłam i nie odebrał tej pracy, jako w pewien sposób wymierzonej w siebie. Być może pociągnę ten projekt dalej i pokażę zdjęcia, na których jesteśmy wszyscy i cała trójka jest przebrana. Nie wiem jeszcze, za kogo, ale to jest jakiś pomysł.
Jaką rolę w twojej pracy odgrywa fotografia?
Fotografia jest obecnie czymś bardzo ważnym ze względu na to, że towarzyszy nam przez cały czas. Bez względu na to, czy się na niej znamy, czy nie. Nawet jeśli się na niej nie znamy, to mamy potrzebę zatrzymywania czasu w postaci kadrów, klatek filmowych. Do Małego Salonu przygotowałam nie tyle zdjęcia, co raczej instalacje fotograficzne - są tam zdjęcia podłóg z naszego mieszkania, zdjęcia wnętrz są zawieszone na specjalnych stelażach, a przed zdjęciami stoją makiety z postaciami supermatki, batmana i spidermana. Innymi słowy jedna praca składa się z tła, podłogi, i makiety z bohaterami. Chciałam również zrobić trójwymiarowe zaproszenia przypominające swoją formą rozkładane, przestrzenne książeczki dla dzieci, ale niestety nie starczyło funduszy.
W trakcie wernisażu w Zachęcie serwowałaś gościom lody. Podobne działania mają miejsce w trakcie twoich innych akcji i wystaw. Jaki jest sens tych działań?
Podawanie lodów w trakcie wernisażu było częścią moich tzw. "działań stołowych". Od 1999 roku gotuję albo serwuję na otwarciach specjalne poczęstunki i zastanawiałam się nawet czy nie przygotować do Zachęty dalszego ciągu projektu Julity Wójcik, który polegałby na smażeniu frytek [Julita Wójcik obierała ziemniaki podczas pokazu w Zachęcie wiosną 2001 roku]. Na pomysł wprowadzenia "działań stołowych" do pomieszczeń kojarzonych ze sztuką wpadłam podczas rozmowy z moją mamą, która całe życie gotuje, robi przetwory, piecze ciasta itd. Powiedziałam jej któregoś dnia, że chciałabym z tego zrobić sztukę i zrobiłam. Drugim źródłem inspiracji była świadomość tego, że w momencie, gdy widz przychodzi na wernisaż, to owszem ogląda sobie sztukę, ale wie, że gdzieś tam w kącie stoi stolik z winem i poczęstunkiem. WWernisaż trwa i poważna widownia, krytycy, znawcy i kuratorzy coraz częściej spoglądają w stronę stolika, a co odważniejsi już zabrali się za uszczuplanie zapasów. Stwierdziłam, że jeśli taka jest potrzeba widza, to trzeba się na nią otworzyć i zrezygnować w ogóle z dzieła na rzecz samego poczęstunku. Co się tyczy Supermatki, to chciałam być dodatkowo "fajną matką", no a co robi fajna matka jeśli nie serwuje swojej publiczności lody, gofry...
Nie czujesz, że chcąc być "fajną supermatką" podnosisz sobie dodatkowo poprzeczkę - od supermana nikt nie wymaga, żeby był "fajny"...
Tak, to prawda, supermatka nie tylko łączy karierę zawodową czy artystyczną z obowiązkami rodzinnymi, ale do tego musi robić dobrą minę do złej gry. Samo działanie i ciężka praca nie wystarczają, trzeba jeszcze się uśmiechać i być właśnie taką "fajną" mamą. Wracając do wątku lodów, to wydaje mi się, że dla osób zainteresowanych i myślących krytycznie ta nuta ironii towarzysząca "działaniom stołowym" jest łatwo wyczuwalna. Chciałam, żeby to był taka delikatna drwina, ale bez moralizowania na temat sytuacji kobiet w ogóle. Nie chciałabym być postrzegana jako wojująca feministka.
Dlaczego? Co takiego jest w feminizmie, że jedynie nieliczne artystki potrafią się do niego otwarcie przyznać? W wywiadzie Agnieszki Kowalskiej, która używa takiego ładnego omówienia słowa "feministka" i pyta cię jak się czujesz z "łatką specjalistki od spraw kobiecych", odpowiadasz, że "nazywasz się Elżbieta Jabłońska i mówisz wyłącznie za siebie". Wydaje mi się, że twoja praca jest czymś zupełnie innym, to znaczy twoja osobista sytuacja i doświadczenie zostają uogólnione i zaczynają funkcjonować jako ilustracja kondycji całej rzeszy kobiet tu i teraz, i w tym sensie jest to praca w stu procentach feministyczna.
Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że obecnie w Polsce żyje cała masa kobiet około trzydziestki, które mają podobne problemy i odczucia jak ja, i chciałabym, żeby to było w ten sposób odbierane, to znaczy jako opowieść o życiu kobiet, które żyją tak a nie inaczej, bo do tego są zmuszane, albo taką drogę wybierają. Wydaje mi się, że lęk przed feminizmem wynika z postrzegania tego typu myślenia jako czegoś właśnie "nie-fajnego". Uważa się, że feministki mają nieogolone nogi, brudne włosy itd. To jest oczywiście bzdura, i jak się dobrze nad tym wszystkim zastanowić, to okazuje się, że większość kobiet jest mniej lub bardziej zaangażowana w sprawę i właściwie to są niezdeklarowanymi feministkami. Mało tego, wydaje się, że te sprawy są tak oczywiste, że mówienie o nich nie jest już tak bardzo potrzebne.
Wydaje mi się, że istnieje sprzeczność w tym, co mówisz. To znaczy między powszechnym nieuzasadnionym lękiem przed inwazją niedomytych "babochłopów", a postfeministyczną sielanką, w której wszystko już zostało powiedziane i wyklarowane. Wyłamywanie się poszczególnych artystek z feminizmu wydaje mi się o tyle szkodliwe, że niszczy pewną łączność i zawiązek środowiska, które mogłoby powstać w oparciu o szerszy ruch społeczny. Czy nie jest tak, że trochę wbrew odżegnywaniu się poszczególnych artystek od feminizmu to środowisko jednak istnieje?
To prawda, że jest wiele artystek, które nie chcą być łączone z feminizmem, a jednak biorą chętnie udział w projektach takich jak "Kobieta o kobiecie" czy "Mia100 kobiet". Niemniej wydaje mi się, że wyraźnego środowiska nie ma, że jest to bardziej inicjatywa kuratorska. Nie ma tak, że nagle trzy czy cztery kobiety decydują się na wspólną wystawę. Kurator, który ma pomysł mówi, że chce coś takiego zrobić i rozsyła odpowiednie listy do wybranych artystek. Istnieją poszczególne projekty, które być może składają się na pewien nurt, ale w moim odczuciu są to raczej zebrane wypowiedzi jednostkowe.
To jak to w takim razie działa? Przecież spotykacie się na wystawach, znacie się, oceniacie swoje prace i jest chyba jakaś rywalizacja...
Rywalizacji nie ma, i nie wiem, czy w ogóle w sztuce powinna być. Oczywiście, utrzymuję kontakty z niektórymi artystkami, które poznałam w trakcie wystaw, ale nie odbieram tego jako czegoś ogólniejszego. Wydaje mi się, że jest to wyłącznie inicjatywa odgórna, kreowana w pewien sposób przez kuratorów. Być może to wynika z tego, że mieszkam w Bydgoszczy i jestem na co dzień z dala od centrum, od Warszawy, od Krakowa. Z moich obserwacji wynika, że tam również nie ma takiego oddolnego ruchu, jakiegoś ciążącego ku sobie środowiska artystek. W ogóle nie wiem, czy takie hermetyczne towarzystwa dobrze wpływają na poziom tworzonej sztuki. Osobiście wydaje mi się, że wystawy przekrojowe, gdzie pokazywane są prace artystów obojga płci są nawet ciekawsze od projektów pokazujących na przykład wyłącznie sztukę kkobiet. Uważam, że bez sensu jest dzielenie sztuki na "męską" i "kobiecą". Sztuka jest jedna i chyba ciekawsze są przeglądy pokazujące prace artystów obu płci. Być może najzabawniejszą ilustracją sztuczności tego podziału była sytuacja, jaka zdarzyła się rok temu w Poznańskim centrum "Inner Spaces", które zorganizowało wystawę pt. "Ostatnia kobieta". Uczestnicy i organizatorzy obojga płci mieli przypięte identyfikatory z wydrukowanym tytułem imprezy, co zwłaszcza w przypadku mężczyzn powodowało efekt komiczny.
Z drugiej jednak strony wyraziste projekty kuratorskie, np. "Kobieta o kobiecie", nie przechodzą bez echa jak dziesiątki innych pokazów. Towarzyszy im jakaś refleksja i wymuszają na widzach oraz krytykach zajęcie stanowiska...
Tak, to prawda, ale ich sens można łatwo zakwestionować pytając o to, co będzie następne - "Mężczyzna o mężczyźnie", "Mężczyzna o kobiecie", czy też "Kobieta o mężczyźnie"
Rozmawiał Adam Mazur
maj-czerwiec 2002
Superwojowniczka
Wystawa Elżbiety Jabłońskiej w Zachęcie
Trzy wielkoformatowe fotografie, których bohaterką jest młoda artystka Elżbieta Jabłońska, zawisły w Małym Salonie Zachęty. Jabłońska pozuje z synem Antosiem w kuchni, salonie i przedpokoju swojego mieszkania ubrana w stroje Supermana, Spidermana i Batmana. Wystawa nosi tytuł "Supermatka"
Agnieszka Kowalska: Kim jest Supermatka?
Antek, syn Elżbiety: To superwojownik!
Elżbieta Jabłońska: No właśnie. Supermatka to mój niedościgniony ideał. Taka matka, która jest szczęśliwa, zadowolona, realizuje się, a przy tym jest świetna dla swojego dziecka. Robi z nim mnóstwo interesujących rzeczy.
Nie czujesz się Supermatką?
Daleka jestem od myślenia o sobie jako o ideale. Chciałabym być fajną mamą i jak najlepiej realizować te wszystkie role narzucone mi przez życie. Ale czy taka jestem, to się dopiero okaże za kilka lat.
Superman, Spiderman i Batman to faceci! Celowo wybrałaś tych supermęskich bohaterów?
Oczywiście. Oni posiadają nadludzką siłę. Na pomysł wpadłam, gdy Antek oglądał różne bajki w telewizorze swoim świętym, w swoim ulubionym przyjacielu. A kiedy w Bielsku-Białej brałam udział w wystawie "Kobieta o kobiecie" i musiałam napisać krótki tekst a propos, zakończyłam go stwierdzeniem: "Sorry, ale ja już muszę się położyć spać, bo jutro rano znowu muszę być Supermanem". To też mnie natchnęło.
Czy celowo przybrałaś na tych fotografiach pozy znane z malarstwa, z ikonografii maryjnej?
Rzeczywiście - prześledziłam tę ikonografię, zanim zabrałam się do tych zdjęć. Od znajomego z Poznania, który zajmuje się świętymi niewiastami, dostałam obszerne materiały na ten temat.
Przylgnęła do Ciebie łatka specjalistki od spraw kobiecych w sztuce. Czy to Cię drażni?
Trochę. Ja po prostu nazywam się Elżbieta Jabłońska, jestem kobietą i mówię w swoim imieniu. A podziały na sztukę męską i kobiecą wydają mi się sztuczne.
Rozmawiała Agniszka Kowalska
Gazeta Stołeczna, 21 maja 2002
Elżbieta Jabłońska (ur. w 1970 r.)
to superwszechstronna artystka - zajmuje się malarstwem, rysunkiem, grafiką, fotografią, instalacją oraz działaniami typu performance. Ukończyła Wydział Sztuk Pięknych na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, gdzie obecnie wykłada. Mieszka w Bydgoszczy. Związana jest z klubem Mózg.Lubi organizować osobne akcje wernisażowe pod wspólnym hasłem "Przez żołądek do serca" - sama staje za stołem i częstuje gości koreczkami, grzanym winem i pączkami. Wczoraj w Zachęcie serwowała lody.
Do końca maja na ulicach kilkunastu miast Polski możemy oglądać billboard Elżbiety Jabłońskiej zatytułowany "Gry domowe".
Zobacz też:
Copyright © 1997-2024 Marek Grygiel / Copyright for www edition © 1997-2024 Zeta-Media Inc.
27 - 07 - 02