Urszula Czartoryska: Przygody plastyczne fotografii
(Granice fotografii; Fotografia przyjmuje nowe funkcje; Lustro rzeczywistości czy uległe tworzywo;
Surowiec w warsztacie grafika; Fotografia mowa ludzka)
Wydanie oryginalne: Wydawnicta Artystyczne i Filmowe, 1965
Obecne wydanie: slowo/obraz terytoria, 2002
wstęp Leszka Brogowskiego
190 stron, 110 ilustracji, format 240 x 183 mm
ISBN: 83-88560-24-7
Sztuki wizualne, fotografia nowoczesna i hipokryzja estetyzacji
Przygody wciąż aktualne?
Oryginalne wydanie WAiF z 1965 r.
YDANE po raz pierwszy przed prawie czterdziestoma laty Przygody plastyczne fotografii Urszuli Czartoryskiej to książka legendarna, która wpłynęła na całe pokolenie artystów, ukształtowała i ugruntowała myślenie o fotografii jako sztuce nowoczesnej i aktualnej. Książka Czartoryskiej to bez wątpienia lektura obowiązkowa i pozycja klasyczna w polskiej historii fotografii. Przy czym przez „klasyczne” rozumiemy dzieło wciąż aktualne i stanowiące punkt odniesienia również dla czytelników i artystów współczesnych. Wznowienie Przygód plastycznych rozpoczyna nową serię wydawniczą mającą przybliżyć twórczość znakomitego historyka sztuki, krytyka i znawcy fotografii, jakim była zmarła w 1998 roku Urszula Czartoryska.
Czym były w swoim czasie Przygody plastyczne mniej więcej już wiadomo – sprzedawane spod lady i do cna zaczytane egzemplarze do tej pory krążą po czytelniach i antykwariatach, gdzie osiągają ceny nieporównywalne do innych wydanych za PRL publikacji artystycznych. Warto zastanowić się, czym książka może zainteresować czytelnika współczesnego, jakie znaczenie może mieć jej spóźniony reprint dla diagnozy współczesnej sytuacji fotografii i jak wygląda wizja fotografii widziana oczyma Czartoryskiej w kontekście początku XXI wieku, tak przecież różnym od sytuacji z połowy lat 60-tych ubiegłego stulecia, kiedy to książka powstawała. Wokół tych zagadnień krąży poprzedzający pracę Czartoryskiej obszerny wstęp Leszka Brogowskiego, artysty, galerzysty, ale również krytyka.
Tym, co uderza podczas lektury tekstu Czartoryskiej jest położenie szczególnego nacisku przez autorkę na fotografię awangardową, z pogranicza sztuk plastycznych, i wywodzenie jej źródeł z eksperymentów kolejnych generacji artystów, od jej powstania w 1839 roku aż do połowy lat 60. wieku XX. Skupienie uwagi na związku fotografii z postępem w innych dziedzinach sztuki, szczególnie w malarstwie, wiąże się z niemal całkowitą nieobecnością fotografii prasowej, dokumentalnej, reklamowej, czy też artystycznej, lecz nie awangardowej. Dziś, podobne potraktowanie tematu, nawet u badaczy programowo zorientowanych na sztukę awangardy (szczególnie tzw. „Wielkiej Awangardy”), odczytane by było jako wyraz wybiórczości zaciemniającej obraz historii fotografii. Nadprodukcja pięknych obrazów przez epigonów piktorializmu, ich wojujący konserwatyzm oraz niechęć wobec sztuki nowoczesnej musiały budzić opór Czartoryskiej. Trudno sobie jednak wyobrazić współczesnego autora zdolnego równie łatwo zdyskwalifikować i przemilczeć tak wieloaspektowe nurty w sztuce polskiej jak np. piktorializm przez autorkę określony mianem „pseudoimpresjonizmu”. Postawy autorki „Przygód plastycznych” broni we wspomnianym wstępie pt. „Źdźbło w oku. Fotografia i przecieranie oczu przez sztukę” Leszek Brogowski pisząc o „jasno ukształtowanym kręgosłupie” Czartoryskiej.
Zdaniem Brogowskiego podporządkowanie przez autorkę fotografii awangardzie sztuk plastycznych (paradoksalnie przypominające atencję, z jaką piktorialiści traktowali malarstwo impresjonistyczne i młodopolskie), jest dalekowzrocznym manifestem programowym przeczuwającym nadejście zgubnego dla suwerenności sztuki napuszonego postmodernizmu. „Dzisiaj bowiem,” ostrzega czytelnika Brogowski, „wyczuwalna jest tendencja do posługiwania się ogólną kategorią sztuk wizualnych, a jej ideologicznym podtekstem jest próba zrównania ze sztuką obrazów reklamowych, telewizyjnych klipów i całej sfery obrazkowości współczesnej kultury. Tendencji tej towarzyszy dążenie do zastąpienia historii sztuki historią obrazu.” Cóż zrobić, jeśli snuta przez Brogowskiego wizja „śmierci sztuki” rozpuszczonej w magmie masowo produkowanych przez kulturę obrazów sprzeczna jest z potocznym doświadczeniem. Zainteresowanie sztuką nie słabnie, a permanentny kryzys sztuki ogłaszany raz po raz przynajmniej od połowy XIX wieku przez sceptycznych krytyków okazuje się być złudny, co poświadczają kolejne znaczące prace znakomitych artystów, w tym fotografów (nie tylko awangardowych!). Stopniowe znoszenie odgórnie wyznaczonych granic określających, co sztuką jest, a co nie, postulowane już przez Waltera Benjamina, okazało się dobroczynne dla sztuki, dla artystów (z wyłączeniem nieprzejednanych „awangardzistów”), i dla samej publiczności. Co więcej, sama Urszula Czartoryska w omawianej książce (wbrew tekstowi wstępu i pomimo koncentracji na sztuce awangardowej) podkreśla pozytywny związek między fotografią, a zmianami w kulturze wywołanymi pojawieniem się kina, telewizji, rozwojem prasy.
Autor wstępu przywołuje również ograny motyw „utraty tożsamości” przez sztukę „zredukowaną do obrazu, oswojoną” przez rynek, kolekcjonerów, instytucje sugerując, że sprzeciwiała się temu Czartoryska, którą interesowała sztuka zaangażowana, i która piętnowała czczą estetyzację (obecną w filozofii „decydującego momentu”). Po raz kolejny i nie ostatni wydaje się to zbyt daleko idącą interpretacją postawy autorki Przygód plastycznych, w której to książce aż roi się zarówno od sztuki zredukowanej do obrazu, oswojonej przez rynek, kolekcjonerów, instytucje, no i przede wszystkim niewolnej od piętna estetyzacji. Czym bowiem jeśli nie permanentną estetyzacją była sztuka awangardy przeciwstawiająca starym formom nowe, bezskuteczna w swoich artystyczno-utopijnych próbach zmiany świata na lepsze? Brogowski zdaje się nie zauważać fascynacji Czartoryskiej ewolucją form w sztuce, w fotografii, poszukiwaniem nowych horyzontów estetycznych przez artystów, którzy chodzili na pasku ideologii tak odległych od zapewnienia sztuce autonomii jak totalitarny komunizm. Dziwnie brzmią dziś słowa o prawdziwej sztuce nie „wpisującej się w żaden system” (Brogowski) odniesione do sztuki radzieckich i polskich konstruktywistów, których doskonale przedstawia autorka „Przygód plastycznych”. Dobrzy komuniści, dobrzy artyści, i bynajmniej nie dlatego, że zaangażowani w rewolucyjną walkę ze schorzeniami i dewiacjami życia społecznego, egoizmem zysku, uciskiem, wyzyskiem, głodem i wojną. Podobnie z książką – dobra nie z racji swojej przedwczesnej walki z fantomem postmodernizmu, nie dlatego, że walczy z estetyzacją w sztuce, lecz z tej prostej przyczyny, że o tej sztuce znakomicie i z niepowtarzalnym rozmachem opowiada.
Adam Mazur
Niestaranne wydanie
Wznowienie pracy U. Czartoryskiej przez wydawnictwo słowo/obraz terytoria, 2002, ze wstępem Leszka Brogowskiego.
slowo/obraz terytoria było jak dotąd jednym z wydawnictw najbardziej dbających o szatę graficzną swoich publikacji. Ogromna dbałość o typografię, starannie drukowane fotografie, trafnie dobrane kroje czcionek, odcienie papieru itd. Np. książeczkę Jana Kotta pt. „Kadysz.Strony o Tadeuszu Kantorze”, wydaną w 1997 roku z pięknie wydrukowanymi fotografiami cenię sobie nad wyraz.
Nie wiedzieć dlaczego ze wszystkich tych znakomitych przymiotów nie korzysta wznowiona książka Urszuli Czartoryskiej „Przygody plastyczne fotografii”, Gdańsk, 2002.
Formatem prawie odpowiadająca słynnemu pierwodrukowi Wydawnictw Artystycznych i Filmowych z 1965 roku została przez wydawnictwo slowo/obraz terytoria potraktowana zupełnie po macoszemu.
Największy zarzut: jakości zdjęć - a zdjęcia są przecież niezwykle ważnym elementem tej publikacji. Większość z nich jest wyblakła, rozmyta, mają zmienione formaty - są z reguły zmniejszane (np. zdjęcie Frederica Sommera „Max Ernst” zmniejszone o połowe!), a co najgorsze sporo zdjęć jest w dowolny sposób kadrowanych. Dotyczy to takich słynnych fotografii jak Edwarda Muybridge’a „Postać w ruchu” - gdzie po lewej stronie bezceremonialnie obcięto po prostu głowę fotografowanej postaci! znanej dobrze fotografiii Alfreda Stieglitza „Tylny pokład” z 1907 roku, czy cytowanego nieomalże w każdym podręczniku historii fotografii zdjęcia Jacques’a Henri Lartigue’a „Wyścigi konne w Auteuil koło Paryża”. Takich przyciętych zdjęć jest znacznie więcej np. znane wieżowce Edwarda Steichena, które w publikacji wydawnictwa słowo/obraz terytoria straciły wierzchołek. Oprócz dowolnych cięć pojawiają się również lustrzane odwrócenia jak to ma miejsce ze zdjęciem Bronisława Schlabsa „Fotogram T” na str. 103.
Całość publikacji, w tandetnej miękkiej obwolucie, z niezbyt szczęśliwie dobranymi czcionkami utrudniającymi czytanie, jest to nabycia w księgarni w Centrum Sztuki Współczesnej ( uwaga!) za 46 złotych.
Jest to cena kompletnie zaporowa biorąc pod uwagę mankamenty wydawnicze oczywiście, a nie zawartość merytoryczną książki.
Przecież książka ta, z bardzo interesującym wstępem Leszka Brogowskiego, powinna stać się przedmiotem dosyć powszechnej lektury, zwłaszcza wśród młodszego pokolenia miłośników sztuki fotograficznej jako klasyczna pozycja nic nie tracąca do dzisiaj ze swojej aktualności. Zarówno cena jak i niestaranne jej wydanie nie przyczynią się do tego w żadnej mierze.
mg
W fotoTAPECIE poprzednio m.in.:
Zobacz też:
Copyright © 1997-2024 Marek Grygiel / Copyright for www edition © 1997-2024 Zeta-Media Inc.
11 - 02 - 03