III Międzynarodowy Festiwal Fotografii w Łodzi
20-23 maja 2004
Dużo, ale co z tego?
Korespondencja Anny Cymer
Galeria Stara ŁDK, wystawa Bogdana Dziworskiego |
PONAD trzydzieści wystaw, warsztaty, wykłady i spotkania autorskie, prezentacje kilkunastu szkół fotograficznych, pokazy slajdów, cztery dni projekcji filmowych w dwóch kinach – tak w skrócie można opisać tegoroczny Międzynarodowy Festiwal Fotografii (MFF) w Łodzi. Od razu trzeba powiedzieć, że – używając języka agencji reklamowej – targetem byli młodzi ludzie. I słusznie, bo tacy właśnie widzowie dominowali na wystawach, choć o tłumach raczej nie można mówić. Jedynie na warsztatach, w których uczestnictwo należało wcześniej potwierdzić, szybko zabrakło miejsc. Pomyślane jako praktyczne zajęcia, dające możliwość zapoznania się z mniej popularnymi technikami (fotografia wielkoformatowa, otworkowa, solariografia) lub prezentacji pracy w studio, w ciemni oraz przy komputerze, kilka razy przekształciły się, niestety, w tradycyjny wykład. Mimo to na każdym był komplet uczestników.
Festiwal nie kończył się na popołudniowej przechadzce po galeriach, wieczory miłośnicy fotografii mogli spędzać w klubie Punkt, czyli dawnym, znanym na całą Polskę Forum Fabricum. Na parterze fotograficzne doznania można było odreagować w tańcu, na piętrze – ci, którzy czuli niedosyt – przez długie godziny mogli oglądać pokazy slajdów. Ten pomysł okazał się stuprocentowo trafiony, co wieczór, w Punkcie do rana bawiło się wielu fotograficznych pasjonatów.
Sporo mniejszym zainteresowaniem cieszyły się – paradoksalnie – same wystawy. Najwięcej osób zwiedzało halę fabryki Poznańskiego (przebudowywaną właśnie na ogromny kompleks handlowo-rozrywkowy, więc była to ostatnia okazja zobaczenia jej w stanie „zniszczonym”), w której prezentowały się szkoły fotograficzne. Jednak większość ekspozycji, czy to w galeriach, czy w kawiarniach, świeciła pustkami.
Galeria FF, wystawa Bogdana Konopki „Jesień w Pekinie”
Galeria Nowa ŁDK, wystawa Edwarda Hartwiga „Magia Fotografii”
Edward Hartwig „Magia fotografii” | Bogdan Konopka „Jesień w Pekinie” |
Okrętem flagowym MFF była potrójna wystawa w Galerii FF. Trzech klasyków, trzy ujęcia bardzo tradycyjnej, czarno-białej fotografii. Artystyczny, subtelny eksperymentator Edward Hartwig, cartier-bressonowski w duchu Bogdan Dziworski i poetycki Bogdan Konopka. Sadząc po wielu pozostałych wystawach, także debiutantów, klasyczna fotografia ma się wciąż, mimo rozwoju techniki, bardzo dobrze.
Na festiwalu dało się dostrzec dziwny paradoks. Znakomita większość jego uczestników byli to ludzie bardzo młodzi (urodzeni pomiędzy 1978 a 1983 rokiem), a więc ci potencjalnie najbardziej otwarci na nowinki techniczne, nie obawiający się elektroniki i komputerów. Okazało się jednak że zmasowany atak aparatów cyfrowych i programów do obróbki zdjęć jest stosunkowo mało skuteczny. Nawet fotograficzna młodzież pozostaje pod wpływem uroku starej dobrej fotografii czarno-białej. Szkoda tylko, że większość wystawianych prac poziomem, nawet samym pomysłem, nie wyszła poza etap pierwszych prób i błędów – wszyscy kiedyś mieliśmy Zenita po dziadku, niektórzy też piękną dziewczynę, której wypadało zrobić kilka zdjęć w parku, na mieście, ale czy trzeba od razu robić z tego wystawę? Zwłaszcza w ramach międzynarodowego festiwalu. Większość fotografii pokazywanych na wystawach raziła nie tylko brakami w technice, ale przede wszystkim dojmującym brakiem pomysłów (nie mylić z trikami formalnymi). Młodzi fotografowie powielają w nieskończoność ten sam zestaw tematów, co najsilniej było widoczne na odbywających się wieczorami pokazach slajdów składających się z kolejnych mało odkrywczych fotografii procesji w Kalwarii Zebrzydowskiej, spotkań ortodoksyjnych Żydów w Leżajsku, pijaków śpiących na ławkach, narzeczonych w pościeli etc. Większość pokazów bardzo szybko – dzięki eksploatowaniu tych samych pomysłów – zlała się w jedną wielką nudę.
Łódż Kaliska „Gorset”
Muzeum Kinematografii, wystawa grupy Łódż Kaliska „Gorset”
Najmocniejszym dowodem na istnienie elektronicznych technik tworzenia fotografii na MFF były dwie wystawy w Muzeum Kinematografii – „Fotoblog” i „Panoptikum”, czyli zdjęcia z internetowych pamiętników – blogów oraz cykl fotografii wykonanych aparatem cyfrowym umieszczonym w telefonie komórkowym. Niewątpliwie organizatorom należy się pochwała za dostrzeżenie tego zjawiska. Mam tu na myśli szczególnie fotoblogi, zjawisko dość nowe i coraz bardziej popularne. Po pierwsze likwiduje ono konieczność zabiegania o miejsca wystawowe, po drugie nadaje nowy sens takiej twórczości – fotografia staje łatwo dla każdego dostępnym zapisem życia autora, subiektywną jego dokumentacją. Gdy ogląda się te pamiętniki w internecie (jedyne, czego tej ekspozycji zabrakło, to właśnie komputera, na którym od razu można by zobaczyć fotoblogi „w ich naturalnym środowisku”), można odnieść wrażenie, że sporą część życia autorów zajmują imprezy, w Muzeum Kinematografii nie było to na szczęście tak widoczne, zdjęcia powiększone do wystawowych formatów, często połączone z poezją młodych autorów, wszystko to prezentowało się ciekawie, szczególnie w porównaniu do znajdującej się piętro niżej prezentacji najnowszego projektu Łodzi Kaliskiej, która przedstawiła dość zagadkową ekspozycję, opatrzoną manifestem „New Pop”. Wystawa składała się z kilkudziesięciu zdjęć modelek w gorsetach i pończochach, kilku rozstawionych po kątach fragmentów (głównie nóg) manekinów (w podobnych do modelek strojach) oraz rozmaitych fragmentów garderoby rodem z sex shopu pozawieszanych pod sufitem. Według Manifestu Łódź Kaliska „zajmuje się ideą i promocją piękna”, przy czym chodzi o popularne piękno pochodzące z reklam. Chcąc „dostarczyć odbiorcy wyłącznie to, co mu się podoba najbardziej”, autorzy słusznie zauważają, że „każdy czas ma takie piękno, na jakie zasłużył”. Koncepcja „trwałego spotkania sztuki wysokiej i popkultury” nie jest nowa, ale nie to jest wadą projektu, raczej to, że zabrakło tu chyba przywołanej w manifeście sztuki wysokiej, twórczego przetworzenia „piękna” na które chcący niechcący jesteśmy skazani. Tworzenie nowego nurtu w sztuce na niezaprzeczalnym fakcie, że w naszych czasach to właśnie śpiewające dziewczęta w „seksownych” gorsetach są synonimem piękna, wydaje się dość banalne, lub, uznając ironię artystów Łodzi Kaliskiej, mało zabawne.
Arja Hyytiäinen, z cyklu „Podróż”
Galeria 86, wystawa Arji Hyytiäinen „Podróż”
Najciekawsze na tegorocznym festiwalu były wystawy twórców zagranicznych. Arja Hyytiäinen z Finlandii pokazała cykl „Podróż”. Młoda (ur. 1974) fotografka, studiująca w Szwecji i w szkole FAMU w Pradze, stworzyła kameralny, osobisty zapis ze swoich ostatnich wędrówek, zapis bardziej emocji niż zdarzeń. Posłużyła się przy tym językiem na tyle czytelnym i sposobem fotografowania na tyle prostym, że w zrozumieniu czy odczuciu tego dziennika podróży nie przeszkodziło wcale, że jego opis dostępny był tylko po fińsku.
Reiko Imoto z Japonii również inspirowała się życiem codziennym otaczającego ją świata, jak sama mówi, szczególnie jego surrealistycznymi przejawami. Nieco pretensjonalne określenie autorki, że próbuje ona „ująć i sportretować wewnętrzną rzeczywistość podświadomości”, na zdjęciach na szczęście wygląda dużo lepiej. Lekko zdeformowanym, jakby odbitym w falującej wodzie scenom z ulicy, martwym naturom czy wnętrzom nie trzeba wcale dodawać pochodzenia z baśni czy snów, by się je miło oglądało.
Galeria śródmiejskiego Forum Kultury, wystawa Reiko Imoto „Visions of The Other Side”
Nathalie Daoust, "Tokyo Pin Up Girls” |
Jednak ekspozycja, która miała szansę stać się wydarzeniem festiwalu z tajemniczych przyczyn w ogóle do Łodzi nie dojechała. Chociaż popularna plotka głosiła, że zdjęcia zostały zatrzymane na granicy jako pornograficzne, to z całą pewnością był to wątpliwy chwyt marketingowy. Fotografie Kanadyjki Nathalie Daoust z cyklu „Tokyo Pin Up Girls”, choć przedstawiają panie w negliżu, zdecydowanie pornograficznymi nie są. Autorka wykonała portrety striptizerek w technice lenticular printing, zwanej zdjęciem „trójwymiarowym”. Gdyby „Tokyo Pin Up Girls” do nas dojechały, mielibyśmy szansę, lekko zmieniając kąt patrzenia, zobaczyć, jak dziewczyny z fotografii mrugają do nas okiem.
O kondycji i perspektywach na przyszłość polskiej fotografii można by się zapewne dużo dowiedzieć z ekspozycji „Fabryka Fotografii”, czyli prezentacji szkół fotograficznych, polegającej na ekspozycji prac studentów. Być może duża (zbyt duża?) ilość szkół fotograficznych w Polsce powoduje, że mamy do czynienia z inflacją artystycznej fotografii studenckiej. W masie pokazywanych prac naprawdę trudno było dostrzec przysłowiowe perełki (choć kilka zapewne by się znalazło). Powracający jak bumerang problem braku pomysłów i powielania tych samych tematów, objawił się i tu w pełnej krasie. Nie wiadomo, czy to wykładowcy chcieli pokazać prace „grzeczne”, czy to studenci nie korzystają ze sposobów wypowiedzi innych niż naświetlany w ciemni papier fotograficzny. Tak czy inaczej brakowało eksperymentów, poszukiwań formalnych, sięgania po rozmaite media, mieszania technik. A przecież fotografia to dużo więcej niż powiększalnik i wywoływacz.
W tym wszystkim trochę proroczy wydźwięk miała wystawa Aleksandra Honory’ego „Zgubione obrazy”. Autor kolekcji Prywatnego Instytutu Współczesnej Fotografii Rodzinnej, od lat zafascynowany jest zatrzymywaniem i odtwarzaniem obecności ludzi za pomocą zdjęć. W Łodzi pokazał kilkadziesiąt oprawionych w ramy kartek papieru. Na każdej z nich wydrukowany był krótki opis, np. „stara kobieta, futro, ciemne okulary”, „młody mężczyzna, gitara, segment, wersalka”, „dom, dwa drzewa, koń, kot, kura, ławka, miska, nóż”. Na tej wystawie fotograficznej nie zaprezentowano ani jednego zdjęcia. I to już kiedyś było, ale w kontekście opłakanego poziomu prac debiutantów, aż chce się część z nich poprosić, żeby swoje fotograficzne projekty ograniczali do takiej właśnie formy prezentacji.
„Fabryka Fotografii” – prezentacja szkół fotograficznych w fabryce Poznańskiego
O poziomie młodych foto-pasjonatów świadczą też pytania zadawane podczas spotkań autorskich. Po – bardzo ciekawej z resztą – prezentacji dziesięcioletniego dorobku Andrzeja Kramarza, dla obecnych na sali niezwykle ważne było, dlaczego autor nie używa negatywów Foma. Ale przyznać trzeba, że fotograf, podobnie jak inni prowadzący wykłady (z których – dodam z przykrością – żaden nie odbył się zgodnie z programem), na wszystkie tego typu pytania bardzo cierpliwie odpowiadali.
Kawiarnia Pożegnanie z Afryką, wystawa Grupy POZA “Praga – Praga”
Galeria Orange Castle, wystawy projektu “Ex Oriente Lux” oraz Fotografii śląskiej
Galeria Orange Castle, wystawa zbiorowa „art_core&LOMO”
Dość trudno podsumować jednym zdaniem tegoroczny MFF. Właściwie, na przekór wszystkiemu, trzeba stwierdzić, że dobrze, że Festiwal istnieje; świetnie, że wystaw było tak dużo, ale tak naprawdę tylko kilka warto było zobaczyć. Dobrze, że pokazano prace bardzo młodych twórców, ale szkoda, że potraktowano je bezkrytycznie, dopuszczając do prezentacji ludzi, którzy za parę lat może będą mieli coś do powiedzenia, na razie dość skutecznie do swojej twórczości zniechęcili. Dobrze, że festiwalowi towarzyszyły spotkania i wykłady, ale żaden z nich nie odbył się zgodnie z programem, więc nie było mowy o wysłuchaniu jednego, wcześniej upatrzonego. Takie sprzeczności można mnożyć. Trudno usprawiedliwiać organizatorów mówiąc, że to dopiero trzecia edycja festiwalu i jeszcze się uczą. Jeśli jednak tak jest, to miejmy nadzieję, że nauczą się jak najszybciej. Nie ulega wątpliwości, że festiwal jest inicjatywą wartościową, podobnie jak nie ulega wątpliwości, że nad paroma szczegółami należy jeszcze popracować.
Anna Cymer
(tekst i zdjęcia)
Bufet Łódzkiego Domu Kultury, wystawa Koczana Gabora „Latitude East – Longitude West”
Kawiarnia Cafe Verte, wystawa Marcina Giby „Portrety”
Zobacz też:
Copyright © 1997-2024 Marek Grygiel / Copyright for www edition © 1997-2024 Zeta-Media Inc.