Ewa Wolańska:
nie sadzam kobiet na miękkiej kanapie...Z artystką rozmawia Adam Mazur
Adam Mazur: Zacznijmy od tego, czego brakuje w katalogu wystawy, czyli od biogramu...
Ewa Wolańska: Z zawodu nie jestem fotografem, tylko architektem i szkoły fotograficznej nie skończyłam żadnej. Po prostu robię zdjęcia. Jestem samoukiem. Architekturę skończyłam w Gdańsku, a od dwóch lat mieszkam w Warszawie. Przyjechałam tu, żeby spróbować szczęścia w zawodzie architekta i w fotografii. Miałam pierwszą małą wystawę w Sopocie w lutym 1998 roku. Rok później przy okazji konkursu "Wielka szansa" udało mi się przejść kolejny etap i tym samym dostałam materiały na dokończenie tego cyklu. Realizowałam go pod egidą pana [Tadeusza] Rolke. Co prawda nie udało mi się zakwalifikować do kolejnego etapu, ale zrobiłam ten cykl. Zdobyłam sponsorów i doprowadziłam projekt do końca, do takiego ostatecznego wymiaru, do jakiego chciałam. Pokazywałam go w Sopocie, Warszawie i będę go pokazywała w Berlinie. Pracuję już nad kolejną rzeczą, to także są kobiety...
To znaczy, że nie utrzymujesz się z fotografii?
Nie, utrzymuję się z pracy w architekturze. Staram się, aby to zajęcie było źródłem mojego utrzymania.
Projekt "Kobieta-kobiety" powstał na cele konkursu? Skąd pomysł?
Na konkurs wysłałam akty, i gdy spotkałam się z panem Rolke zdecydowałam, że następne zdjęcia to też będą akty. Nawet później, gdy odpadłam, zdecydowałam się to dokończyć i pokazać na własną rękę. Uważałam, że poprzednie moje prace nie wyczerpały tego tematu, a chciałam ten wątek jeszcze rozwinąć. Długo nad tym pracowałam - dwa lata.
Ale wciąż nie wiem dlaczego akurat architekt zabiera się za fotografowanie kobiet i robi to w tak nieszablonowy sposób?
Po prostu lubię kobiety... Architektura na moich zdjęciach jest jedynie tłem dla modelki. Kobiety są tematem samym w sobie, i staram się o nich jak najwięcej powiedzieć, architektura jest zaledwie krajobrazem, jaki dla nich wybrałam..
Na niektórych zdjęciach to architektura dominuje, podczas gdy modelki są ledwo dostrzegalnym elementem...
Tak. Cały cykl dzieli się na trzy części i musiałabym ci pokazać te zdjęcia: kiedy robię portret kobiet, kobietę jako element krajobrazu i kiedy kobiety są razem. Na wystawie było pokazanych 20 zdjęć, w katalogu siłą rzeczy jest ich mniej i tego podziału tak wyraźnie nie widać.
Kim są sfotografowane kobiety? Nie są to profesjonalne modelki z żurnala, więc kto? Nie chodzi mi o dane personalne, ale chciałbym wiedzieć: dlaczego takie kobiety?
Dlatego, że mnie nie interesują kobiety ze stron żurnali. Mamy tego w Polsce bardzo dużo, taki jest obowiązujący kanon piękności. Chciałam pokazać kobietę jaka jest, zwyczajnie i po prostu, bez tych narzuconych przez kanon wymogów; przez kanon który jest tak trudny do osiągnięcia, że właściwie go nie ma. Tak więc pokazane kobiety to moje koleżanki, znajome, koleżanki koleżanek, które do mnie przychodzą i chcą, żebym zrobiła im zdjęcie. One nie mieszczą się w tym kanonie, a w prawie każdej kobiecie jest coś takiego, że chciałaby być modelką, chciałaby chociaż raz stanąć przed obiektywem...
Przypuszczam, że jeśli kobieta pragnie znaleźć się przed obiektywem, to po to, aby na zdjęciu 'wyjść' na sposób żurnalowy. I jeżeli zdjęcie wychodzi źle, bo modelka jest jaka jest, to ta kobieta nie będzie z tego zdjęcia zadowolona. Czy w twoim przypadku kobiety były zadowolone z tego co wyszło? Czy od początku wiedziały jakiego typu jest ten projekt?
Dużą część moich kobiet uprzedzam o swoich zamiarach i jeśli wprowadzam je w taki krajobraz to one się już czegoś spodziewają. Naturalnie 80% z nich wolałoby, żeby to wyglądało inaczej, ale staram się im wytłumaczyć, że celem mojej fotografii jest zaprzeczenie tego do czego podskórnie dążą...
Od początku wiedzą, że uczestniczą w jakimś procesie "demistyfikacji"...
Tak. Oczywiście pierwszy moment jest zawsze dla nich trudny.
Myśląc o tym, co czuły fotografowane przez ciebie kobiety, nie mogłem pozbyć się uczucia, że jest to jakaś forma terapii, która miałaby je z czegoś wyzwolić, z czegoś, co im zostało narzucone, co jest promowane właśnie w żurnalach. Czy cel został osiągnięty? To znaczy czy te kobiety zaakceptowały twoje zdjęcia?
Tak, one były zadowolone, że wzięły udział w czymś dla nich ważnym, czymś ważniejszym od kolejnych kolorowych fotek. Teraz są zadowolone, ale wcześniej musiały taki moment przejść. Zderzenie było nieuniknione... Może jeszcze opowiem o tych zdjęciach, na przykład te dwa, przedstawiające pary kobiet nie istnieją pojedynczo, one się uzupełniają przez to, że pokazuję na nich kobiety różne, trochę młodsze i trochę starsze, pokazuję różnice, a z drugiej strony to, jak one są razem. To nie ma podtekstu seksualnego; chociaż odrobina biseksualności kobiecej jest w tym zawarta. Jest to w pewien sposób dla mnie naturalne, nie jest to jednak czyste zdjęcie erotyczne.
Jeśli chodzi o to zdjęcie, które jest reprodukowane jako pierwsze w katalogu, to przyszło mi do głowy, że to portret autorki; dopiero kończąc przeglądanie katalogu zobaczyłem twoje zdjęcie, to umieszczone na ostatniej stronie, i muszę się przyznać, że wydało mi się to pewnego rodzaju zgrzytem, niekonsekwencją: otóż pani fotograf pozostała jedyną ubraną kobietą, tym samym nienaruszony pozostał status fotografa, człowieka z zewnątrz....
Nikt nie zaproponował mi takich zdjęć, a poza tym aparat, którym się posługiwałam to zwykły Kiev, który nie ma samowyzwalacza... Ponadto uważam, że konsekwencją robienia aktów kobiecych nie jest koniecznie rozbieranie siebie. Nie mogę sobie przypomnieć fotografika, który pod albumem aktów kobiecych czy męskich, którego jest autorem, umieszczałby zwyczajowo swój akt... Może pomyślałeś tak dlatego, bo jestem kobietą i tak zrobić mi ,,wypada", aby podkreślić solidarność z modelkami. Sądzę jednak, że byłby to jednak dość tani zabieg, przecież nie chodzi tu tylko o to aby pokazać się nago. Poza tym dla mnie fotograf jest jednak człowiekiem z zewnątrz - szczególnie przy takiej fotografii.
We wstępie do katalogu dużo mówi się o prawdzie i demistyfikacji obrazu kobiety, tymczasem do niektórych zdjęć używasz szerokokątnego obiektywu znacznie przekłamującego obraz.
To był prosty zabieg mający na celu uczynienie tych zdjęć bardziej dynamicznymi...
Chciałbym tylko zwrócić uwagę na istnienie różnorodnych napięć, pewnych kontrastów w obrębie poszczególnych zdjęć: z jednej strony kobiety, z drugiej ekspresyjne tło, z trzeciej "nieprzezroczysty" aparat....
Wybierałam świadomie taką kompozycję. Niektóre zdjęcia mają zakrzywioną perspektywę, inne nie. Musiałam brać pod uwagę kompozycję, to co się dzieje dookoła modelki...
Gdzie robiłaś zdjęcia?
Teraz jest w Polsce mnóstwo poprzemysłowych budynków. Staram się wykorzystać moment, gdyż one najprawdopodobniej znikną w ciągu 10 lat... Tu jest na przykład stara gazownia na Woli, jest Włocławek - fabryka porcelany, jest Gdańsk - zakłady mięsne...
Zapraszałaś modelki na wycieczki?
Tak, to była cała akcja. Kosztowało mnie to dużo pracy.
Jaka właściwie jest relacja między fotografowanymi kobietami a architekturą?
Wybrałam takie tło, nie po to to, żeby te zdjęcia były bardziej drastyczne, katastroficzne, nic takiego. Zrobiłam tak, ponieważ kobiety zachowywały się tam bardziej naturalnie, bo jeżeli ja sadzam kobietę na miękkiej kanapie, to jest to po prostu kobieta na kanapie, jeżeli natomiast wprowadzam ją do opuszczonej fabryki, to one z siebie dają o wiele więcej, nie wiedząc nawet o tym. One się po prostu inaczej zachowują, i o takie zachowanie mi chodzi. Stąd te surowe krajobrazy.
Czy to znaczy, że naga kobieta jest bardziej sobą w zniszczonej fabryce?
Tak, gdyż tam ona walczy o swoją kobiecość, chce pokazać siebie z innej strony, już nie jako miękką kobietkę... Wydaje mi się, że te kobiety wygrywają z krajobrazem, że mają siłę, że ich twarze... Na przykład ta kobieta: wiele osób patrzy tylko na jej zniszczony po ciąży bliźniaczej brzuch, a dla mnie jest to przede wszystkim jej portret. Jest nadal piękną, interesującą kobietą. Coś takiego można było uzyskać tylko w takim krajobrazie.
W niektórych zdjęciach jest obecna pewna brutalność, jak mi się wydaje, która wynika z przenikania się rozkładu architektury z postępującym starzeniem się kobiet...
To bardzo prosta analogia, ale jak już mówiłam - nie o to mi chodziło...
Twoje zdjęcia, aż proszą się o użycie przymiotnika 'feministyczny': czy jesteś feministką?
Uważam, że każda kobieta dzisiaj musi być odrobinę feministką. Żyjemy w czasach, kiedy żaden człowiek nie może być do końca apolityczny a kobieta dodatkowo nie może powiedzieć, że zupełnie nie jest feministką. Jest nią na tyle, na ile musi, albo na ile chce. Ja z pewnością nie wpisuję się w 'wojujący' nurt feministyczny... A w ogóle to, czy istnieje jakaś jedna obowiązująca definicja 'feministki'? Jeśliby taka istniała, to może łatwiej byłoby mi odpowiedzieć na to pytanie. W każdym bądź razie ja normalnie żyję z partnerem, w związku, a jeśli chodzi o szufladę, to moja odpowiedź brzmi: nie jestem 'feministką'. Ja się po prostu bardzo dobrze czuję w skórze kobiety, bardzo lubię kobiety, lubię je pokazywać, ale mój świat nie kończy się na kobiecie. Nie mam fobii na tym punkcie. Nie krzyczę przez te zdjęcia, że kobiety są biedne, ciemiężone, że im jest bardzo ciężko. Dostrzegam wysiłek kobiety, ale nie jest to bardzo krzyczące...
Wydaje mi się, że jest. Zdjęcia domagają się ewidentnie komentarza, i jakaś ideologia, chciał nie chciał, za nimi stoi. Pokazywanie kobiet 'trochę inaczej' lub trochę prawdziwiej nie jest tak rozpowszechnione, żeby można przejść nad tymi zdjęciami do porządku dziennego. Może i jest to tylko praktyka dobrze znanej kobiecości, ale...
...Żeby robić to, co robię, muszę być silna, bo inaczej bym się zagubiła, ale feminizm?... Feminizm odczuwam jako coś, co nastąpiło ileś lat temu, a ja teraz z tego czerpię korzyści. Doceniam to, co zrobiły w latach poprzednich tzw. 'wojujące' feministki, bo dzięki temu możemy dzisiaj się spotkać i rozmawiać na temat moich zdjęć, które w ogóle mogłam zrobić. Doceniam to, co robią dzisiaj, bo mają wiele racji i ich praca jest na pewno potrzebna - również dla jakości życia mężczyzn. Może nie jestem do końca tego świadoma... Jestem feministką na tyle, na ile muszę. Pewnie tak jest, ale z tego powodu zbytnio nie cierpię. Owoc tego jaki jest - każdy widzi...
Jesteś jednak częścią całości pt. "kobiety o kobietach", wcześniej tego nie było, za aparat brali się panowie i stworzyli kanon z żurnala...
Dla mnie zawsze było ważne, żeby robić zdjęcia, bo jestem kobietą i może pokażę to wszystko inaczej. I faktycznie, pomimo tylu różnych publikacji nadal jest bardzo mało kobiet fotografujących kobiety, ta ścieżka jest jeszcze otwarta.
Gdzie będzie można zobaczyć twoje prace?
W Berlinie, od 8 listopada 2000, w Polskim Instytucie Kultury.
A w Polsce?
Na razie myślę o Berlinie, potem chciałabym pokazać to w Lipsku i Duesseldorfie. Do połowy przyszłego roku w Polsce raczej nie będę tego pokazywała. Chcę skończyć nowy cykl... Może w przyszłym roku, jak się uda, to bardzo chętnie...
Co to za nowy materiał?
To też są kobiety. Chciałabym jednak pokazać coś innego na ten sam temat: inne tło, inny krajobraz, już nie zniszczone poprzemysłowe obiekty, bo to zrobiło trochę za dużo bałaganu, ludzie za bardzo łączą architekturę z modelką. Teraz chciałabym pokazać kobiety w urbanistycznym krajobrazie... Chodzi mi o ruch, o skalę otoczenia... Do końca roku na pewno tego nie skończę. Muszę zarobić najpierw pieniądze jako architekt. Na tamte prace i katalog udało mi się zdobyć sponsora... Mam poza tym problemy, bo mało galerii chce to pokazywać, może jak pojadę do Niemiec... Chcę z tym materiałem zatoczyć takie koło. Nikt nie jest prorokiem we własnym kraju...
Z Ewą Wolańską rozmawiał Adam Mazur
Duży wybór prac i towarzyszące teksty na stronie Ewy Wolańskiej:
Copyright © 1997-2024 Marek Grygiel / Copyright for www edition © 1997-2024 Zeta-Media Inc.
28 - 10 - 2000