- Dwugłos o książce Sławomira Magali p.t. "Szkoła widzenia czyli świat w subiektywie aparatu fotograficznego", Wrocław 2000.
- Odpowiedź Autora.
Przerwa na tapecie
Adam Mazur
OKAZJI rozpoczęcia się kolejnego roku akademickiego i powrotu do szkoły chciałbym zwrócić uwagę czytelników fotoTAPETY na nową serię wydawniczą, zatytułowaną 'Biblioteka Formatu', którą otwiera właśnie - 'Szkoła widzenia' Sławomira Magali.
Książeczka jest nieduża, rozmiarem zbliżona do sławnej serii 'egipskiej' WAiF-u, toteż - mimo wielu niejasności - czyta się ją szybko i przyjemnie. Rozdziałów jest prawie tyle, ile wykładów w semestrze, toteż i czytelnik niechętny jednorazowej lekturze może spokojnie ją sobie rozłożyć na raty. Ta metoda polecana jest zwłaszcza studentom, którzy źle znoszą ciepłych w tonie, ale apodyktycznych w gruncie rzeczy profesorów, bo chyba do takich zaliczyć można Sławomira Magalę.
Na początek kilka słów o frapującym tytule książki: otóż niestety po dwukrotnej lekturze nie jestem w stanie podać precyzyjnej definicji 'Szkoły widzenia'. Przypuszczam, że chodzi o jakieś ogólne i z gruntu niejasne doświadczenie życiowe, mające na celu rozwój wrażliwości wizualnej. Sam autor nie daje wielu wskazówek na temat tego równie dobrze brzmiącego, co enigmatycznego sformułowania. Wiadomo jedynie, że szkoła ma klasy, a nawet egzamin dojrzałości, może też co leniwszych uczniów zwieść na manowce niezrozumienia. W tekście pojawia się zdanie, że 'szkoła widzenia (...) ma być częścią szkoły rozumienia', i współgra ono z anonimowym stwierdzeniem z okładki, że 'Szkoła widzenia pozostaje wnikliwą i rzetelną próbą zrozumienia samego siebie', cokolwiek to znaczy.
'Szkoła widzenia' to książka o fotografii. Autor występuje tu w charakterze teoretyka rozprawiającego o roli społecznej, kulturowej i oczywiście o historii fotografii. Ramy, w jakich się porusza, wyznaczają nazwiska tak znakomitych teoretyków jak Sontag, Benjamin, Barthes, Foucault, Szarkowski czy Bourdieau, być może częstotliwość odwoływania się do prac powyższych znakomitości skłoniła redakcję do rezygnacji z indeksu nazwisk. Sławomir Magala popisuje się znajomością wielu mniej lub bardziej znanych tekstów teoretycznych, jego erudycja już po przeczytaniu wstępu nie może budzić wątpliwości, wydaje się jednak, że poza umiejętną kompilacją nie przedstawił żadnego szczególnie oryginalnego czy własnego stanowiska do tematu. Od początku miałem wrażenie, że mam do czynienia z notatkami do wykładu kursowego z teorii fotografii, nie chodzi tu tylko o mentorski ton czy dezynwolturę człowieka z zewnątrz, ale także o pewien bałagan myślowy, który jak wiadomo jest niezbywalną cechą wszystkich notatek.
Moim zdaniem, i chyba nie tylko moim co wynika z posłowia, największym błędem autora była rezygnacja, by nie powiedzieć ucieczka od analizy fotografii polskiej, która w tym wypadku oznaczała rezygnację z oryginalności w ogóle. Każdy, kto zna teksty Sontag (oddając sprawiedliwość: doskonale przetłumaczone przez Sławomira Magalę), Barthes'a czy Benjamin'a, może spokojnie darować sobie lekturę 'Szkoły widzenia'. Autor referując prace poprzedników z dezynwolturą człowieka z zewnątrz pomija wszystkie ilustrujące tekst zdjęcia autorów polskich. Prowadzi to do przezabawnych fragmentów, jak choćby omówienie prac Riefenstahl i Sherman ilustrowane zdjęciem Tadeusza Prociaka (s.49-50). 'Szkole widzenia' brakuje osobistego charakteru Barthes'a, inspirowanej nim świeżości Sontag, błyskotliwości Benjamin'a, nie mówiąc już o szczegółowej analizie Berger'a.
Elementarny brak komentarza do załączonych zdjęć podkreślony został dodatkowo przez samego autora, który pisze m.in. we wstępie o niesprawiedliwej dominacji 'Centrum' czyli bogatego Zachodu, nad naszym i innymi niedowartościowanymi kulturowo regionami. Dominacja pociąga za sobą ignorancję i wytworzenie sztucznego 'kanonu' arcydzieł roszczących sobie prawo do bycia sztuką przez duże 'S', w cieniu której wegetują poronione płody marginesów takich, jak Europa Wschodnia. Niestety Magala w swojej krytyce Centrum nie wychodzi poza wyznaczone przez nie granice, nie mówiąc już o przykładach, do jakich się odwołuje, bo czymże jeśli nie 'kanonem' są zdjęcia Sherman, Capy, Stieglitz'a czy Leibovitz. Wszystkie nawiązania do fotografii polskiej, może z wyjątkiem fragmentu o Witkacym, są przypadkowe i przez umieszczenie ich pod koniec poszczególnych rozdziałów sprawiają wrażenie sztucznie doklejonych do 'okcydentalnej' w charakterze całości. Oczywiście Magala tłumaczy się z tego, jak i ze swojej szczególnej marksistowskiej metody w posłowiu, sam jednak spostrzega, że nie jest w tym dostatecznie przekonywujący.
Sprawą dowartościowywania sztuki naszego regionu zajmują się także inni badacze i to przez porównanie ich prac ze 'Szkołą widzenia' Magali widać porażkę tej ostatniej. Przykłady Piotra Piotrowskiego czy Andrzeja Turowskiego, aż nazbyt dobrze dowodzą, że dystans osiągnięty dzięki pobytowi na Zachodzie można śmiało połączyć ze znajomością przykładów rodzimych oraz z pracą na rzecz faktycznej likwidacji 'szarej strefy' w Europie, rewizją kanonów i pozycji Centrum względem jego marginesów.
Na deser przytaczam kilka zabawnych potknięć edytorskich. Otóż we wstępie i na stronie 64 pojawia się nazwisko Lucana, a na 147 przywołany zostaje Lucas ('Star Wars'?), parafrazując pomyłkę ze strony 42 można powiedzieć, że Lacanowi i Lukacsowi 'śmiech zmarłby (sic!) na ustach' gdyby to przeczytali.
Zakończę, zostając przy parafrazach, cytatem z ostatniego akapitu 'Szkoły widzenia', otóż tak się składa, że nie tylko fotografowie, ale także teoretycy i krytycy 'tapetują nasze otocznie', a pytanie autora 'co należy mieć w czasie przerwy na tapecie' pozostawiam bez odpowiedzi.
Adam Mazur
Redukcja ejdetyczna
Marek Grygiel
ŁAWOMIR MAGALA należy właśnie do tej nielicznej grupy piszących jak prof. Stefan Morawski, Alicja Kępińska, nieżyjacy już Jerzy Busza, którzy fotografię poszerzyli o refleksję teoretyczną. Nie jest to zadanie łatwe, tak więc i ostatnia praca Magali pobudzając do myślenia jest także powodem pewnych rozczarowań, o których pisze powyżej Adam Mazur. Przede wszystkim nie jest napisana "potoczystym językiem zrozumiałym dla laika", jak to zachwala tekst na okładce. Jej język zakłada znaczną znajomość filozofii, zagadnień socjologicznych, niezłą orientację w historii kultury. Jest ta rozprawa, owszem, błyskotliwa ale zbyt przeładowana cytatami - od Sartra po Burgina i in. Przykłady z historii fotografii, ilustrować mają tezę autora, że o widzeniu (zdjęć) decyduje wiedza, a więc żeby widzieć, trzeba wiedzieć. Stąd zapewne tytuł "Szkoła widzenia" , ale przyznać trzeba, że aby się w niej znaleźć, należy mieć zaliczonych kilka pierwszych klas. I to najlepiej na piątkę. Do "szkoły widzenia" nie dostaną się ci, którzy nie mieli wcześniej zajęć z filozofii - po prostu nie będą rozumieć terminologii np. za Barthesem, który - "( być może niesłusznie) uważał odczytywanie znaczenia fotografii za analogiczne do redukcji ejdetycznej fenomenologów".**
Dosyć irytujące i nieco naiwne są również uproszczenia autora biorące genezę w ideologizacji kultury, gdy pisze dlaczego fotografia pozostaje "żywa, otwarta i twórcza". Otóż dzieje się tak dlatego, że zawdzięcza to pokoleniu lewicowo nastawionych młodych historyków ze sfrustrowanego (ale dominujacego dziś kulturalnie) pokolenia, które dojrzewało na przełomie lat 60 i 70 XX wieku.
Przesunięcie tej szali w jedną stronę wtedy jest może przyczyną narastających dzisiaj problemów z ujawnianiem się tendencji ultraprawicowych i nacjonalistycznych, z którymi owo pokolenie lewicowych intelektualistów, dzisiaj często dojrzałych ludzi zajmujących kluczowe stanowiska w rządach, korporacjach itd, nie daje sobie rady.
"Szkoła widzenia" Sławomira Magali nawiązuje do jego wcześniej publikowanych błyskotliwych esejów (np. w nieistniejącym już piśmie OBSCURA***) i na pewno jest publikacją, która stanie się ulubionym źródłem cytatów wielu prac seminaryjnych na kursach fotografii, których tak wiele rozkwitło w ostatnich latach w Polsce. Jest to lektura, do której można wracać, a jednym z najciekawszych miejsc jest śledzenie uporczywej myśli autora, gdy doszukuje się podobieństw pomiędzy pisarstwem Gombrowicza, a fotograficznymi autokreacjami Witkacego.
I na koniec uwaga natury redakcyjnej - wielka szkoda, że nie ma najprostszego indeksu nazwisk - jest ich bowiem takie mnóstwo i to tak istotnych, że odszukiwanie ich w tekście bardzo ułatwiłoby powtórną lekturę niektórych fragmentów książki. Ułatwiło dlatego, że przeczytanie jej tylko raz pozostawia jednak uczucie lekkiego chaosu i niedosytu. Ale to może jest równocześnie jej wielką zaletą...
Marek Grygiel
*"Format", pismo artystyczne ukazujące się od 1990 roku we Wrocławiu, wydawane przez Akademię Sztuk Pięknych we Wrocławiu ( omawiane wcześniej na łamach Fototapety)
** ejdetyczny - psych. Właściwy ejdetyzmowi, wyrazisty żywy, dokładny, mający cechy wyobrażeń spostrzegawczych - (Słownik Wyrazów Obcych, PWN, Warszawa, 1979)
*** OBSCURA - Biuletyn Polskiej Federacji Stowarzyszeń Fotograficznych - pismo poświęcone teorii i historii sztuki i fotografii wydawane w Warszawie w latach 1982 - 1989 przez Jerzego Buszę.
Sławomir Magala
Moim krytykom do sztambucha
PIERWSZYCH słowach mej repliki chciałbym bardzo szczerze podziękować Adamowi Mazurowi oraz Markowi Grygielowi za to, że zechcieli moją książeczkę o fotografii przeczytać, zrozumieć oraz skrytykować. Dziękuję, bo mam za co. Jestem wdzięczny za to, że sam lepiej teraz rozumiem to, co przedtem ledwie przeczuwałem. Jeśli na wyrażeniu wdzięczności nie kończę, to dlatego, że parę szczegółów widzę inaczej. Chciałbym pokrótce wyjaśnić jak.
Dr Sławomir J. Magala studiował anglistykę, socjologię kultury i filozofię nauki. Obecnie zajmuje się teorią kultury oraz międzykulturowymi problemami zarządzania i organizacji. Jest profesorem zagadnień międzykulturowych na Uniwersytecie Erazma w Rotterdamie (Rotterdam School of Management).
Przede wszystkim "Szkoła widzenia" nie jest szkołą a jej treść to nie akademickie wykłady. Nadal rozwijam zawarte w niej pomysły, ale kiedy je opublikuję, to wskażę na bardziej rygorystyczne metodologicznie podejście tytułem (np. "Antropologia komunikacji wizualnej") oraz formatem. Wydawało mi się, że ironiczne nawiązanie do Bergera w tytule ("Sposoby widzenia") jest całkiem oczywiste. Gdybym myślał inaczej, zatytułowałbym omawiany tomik np. "Dokształt z teorii wpływu fotografii na wszystko w ogóle a wszystkiego na fotografię w szczególności". Ale postawienie mnie w szeregu zmyślnych Pimków trochę mnie martwi. Co prawda już ś.p. Jurek Busza wołał na mnie "Magalski", a jak się zdenerwował wręcz "Magalenko", co mu się kojarzyło z Makarenką czyli symbolem pedagogicznych zapędów jedynie słusznej ideologii, ale Pimko? Uwierzyłbym Mazurowi, ale czytam o sobie, że nie mam ani oryginalnego ani nawet własnego stanowiska wobec tematu. Skoro tak, to jak mam niby być apodyktyczny? Apodyktycznie narzucać eklektyzm oraz nawoływać gromko "róbta co chceta"? Nawiasem mówiąc trudno mi uwierzyć, że jestem apodyktyczny, podobnie trudno byłoby mi uwierzyć, że apodyktyczna mogłaby być Susan Sontag, bo ona też nie ma ogólnej teorii fotografii ani z góry założonej tezy filozoficznej, którą chciałaby na terenie estetyki fotografii bronić. "Apodyktyczny" bywa ktoś, kto mówi, że jakoś MUSI być (a więc, na przykład, że byt musi określić świadomość klasy, a kompleks Edypa zachowania seksualne mężczyzny). Nie krzywię się zatem na Mazura za to, że uważa Sontag, Barthesa, Benjamina albo Bergera za wybitniejszych ode mnie (raczej jestem wdzięczny, że mnie do nich porównuje), ale za to, że mnie zalicza do apodyktyków (czyli apodyktatorów).
Do braku szerszego tła współczesnej polskiej fotografii przyznaję się i wyrażam skruchę. W ramach pokuty pisałem ostatnio o Wojneckim z okazji jego jubileuszu w Poznaniu oraz o Prażmowskim z okazji jego wystawy w Berlinie. Jak się uwolnię od kompleksu Gastarbeitera, to napiszę o Robakowskim, Olku, Lachowiczu, Rydet, Łyczywek, Sikorze, Lewczyńskim, Łodzi kaliskiej, Bułhaku, Dorysie, Zofii Kulik, Izie Gustowskiej i Katarzynie Kozyrze. Obawiam się jednak, że dla dobarwiania szarej strefy w pokomunistycznej Europie centralnej więcej zrobię pisując katalogi do wystaw w Berlinie, Paryżu albo Nowym Jorku niż dorównując historykom sztuki - skądinąd bardzo dobrym - w dopieszczaniu polskich czytelników odpowiednia proporcją polszczyzny i cudzoziemszczyzny.
Na zakończenie drobna poprawka: nie tłumaczę się ze szczególnej marksistowskiej metody, a tylko z wpływu przedstawicieli tzw. teorii krytycznej (zwanych czasem niezbyt trafnie "szkołą frankfurcką"), z których część była związana z lewicą polityczną w latach trzydziestych (Reich, Marcuse), choć za marksistów trudno byłoby nawet ich uznać (o Adornie czy Frommie nawet nie wspominając). Ta uwaga doprowadza mnie do drugiego z krytyków.
Grygiel bardzo bystrze zauważył, że hołduję dość elitarnej maksymie, że aby widzieć, trzeba wiedzieć. Zgadza się. Filozoficzna kindersztuba jest dzisiaj niezbędna wszędzie. Kadry kierownicze firm "dot.com" fundują sobie rekolekcje u buddystów albo fenomenologów, moi holenderscy koledzy profesorowie namawiają mnie na wspólny zakup starego klasztoru na południu Holandii i otwarcie staroświeckiej akademii filozoficznej, inny mój przyjaciel socjolog właśnie zakłada akademię sztuk wyzwolonych w opuszczonych koszarach w Maastrychcie, a za wykłady z "eCommerce" można pobierać wysokie czesne, bo słuchaczy nie zabraknie. Równie trafnie wytknął mi Grygiel, że zasługi za rozwój tej "widzowiedzy" przypisuję pokoleniu studenckich buntowników z lat 1966-1973 czyli własnemu (zdawałem maturę w maju 1968 roku i na pochodzie 1-majowym skandowałem z kolegami: "studenci do nauki, angliści do Anglii, szczoteczka do zębów"). Zgadza się. Chwalę swój pokoleniowy ogon. Nie zgadza się jednak, że jest to pokolenie zagubione albo bezradne wobec neoliberałów jak bohaterowie "American Psycho" czy "Girlfriend in a Coma". Regis Debray najpierw doradzał Che Guevarze, potem Mitterandowi, a teraz wydaje periodyk poświęcony teorii środków przekazu (Cahiers de Mediologie), Sontag nie zabrakło ani w bombardowanym Hanoi ani w oblężonym Sarajewie (a w prozie dopatrzyła się syntezy globalizmu z feminizmem w postaci Heleny Modrzejewskiej), Ralph Nader startował w wyborach prezydenckich w USA i ujawnił głęboki kryzys wyborczego showbusinessu (który zapewne skończy się założeniem przez kandydatów rękawic bokserskich). Sloterdijk krytykuje Habermasa za ciepłe neoliberalne kluski (pokazując na realne zagrożenie niekontrolowaną inżynierią genetyczną), Joszka Fiszer zaczynał karierę w Bundestagu od besztania kanclerza a potem poszedł w ministry i sam został wicekanclerzem, pierwszym, który odważył się postawić jasno kwestię federacyjnej wyobraźni politycznej na - hm - eurotapecie. Tendencje ultraprawicowe pozostają ledwo tolerowanym marginesem (o czym świadczy euroskandal po sukcesie Heidera w Austrii), w czym chyba jednak jakiejś zasługi pokoleniowej można się dopatrzeć, zaś nacjonalizmy wybuchają tylko tam, gdzie zawodowe elity postkomunistyczne rozpaczliwie walczą o władzę (Putin potrzebował małej brudnej wojny dla utrwalenia własnej pozycji, podobnie jak jej potrzebował Miłosewicz). Przyznaję jednak, że Grygiel ma sporo racji oskarżając współczesny globalny establishment polityczno-ekonomiczno-kulturalny o to, że nie daje sobie rady z nierównościami w rozwoju gospodarczym - nikt nie potrafi wyciągnąć wniosków z fiaska globalnych rokowań w Seattle, Waszyngtonie, Pradze, czy ostatnio - w Hadze (gdzie kraje najbardziej zagrażające ziemskiemu klimatowi de facto uchyliły się od odpowiedzialności).
Starczy. Jak już powiedziałem na wstępie, krytykom jestem przede wszystkim wdzięczny. Mają rację, że należało zadbać o indeks. Mają rację, że można było ujawnić tło filozoficzne jak w skrypcie (chodzi zwłaszcza o ideologiczne tło walk o uwagę mas). Mają rację, że można było polskie przykłady oraz ilustracje zdjęciowe lepiej skomponować z tekstem. Czy jak im powiem że w przyszłości będę trochę lepszy to mi uwierzą na słowo? Jeśli nie, to poczekajcie proszę aż się znowu będę prosił o krytykę. Korci mnie, żeby drugiemu tomikowi dać tytuł "Druga szkoła widzenia", ale nie wiem czy czytelnik nie poczuje się zanadto szkołowany tą tytułową monogamią amen.
Sławomir Magala
Krimpen a/d Ijssel, 29 listopada 2000
Copyright © 1997-2024 Marek Grygiel / Copyright for www edition © 1997-2024 Zeta-Media Inc.
01 - 12 - 2000