Polemika
Rozmowy o fotografii (bez uników)
Marek Grygiel
CENIĘ sobie czarno-białą fotografię realistyczną Wojciecha Wilczyka. Doceniam również jego zainteresowanie i troskę o stan polskiej fotografii współczesnej. Mam jednak wrażenie, że polemiczny ton, jakiego użył w tekście opublikowanym na łamach miesięcznika Lampa (nr 9/2004), nie pozwolił mu na rzeczowe przedstawienie problemu, jaki wywołała swoim niezręcznym artykułem w Gazecie Wyborczej Dorota Jarecka.
Jej stwierdzenie że „polska fotografia znowu nawiązała kontakt z rzeczywistością” stało się już ironicznie powtarzanym sloganem w środowisku fotografów i niewiele ma wspólnego z rzeczywistym obrazem współczesnej polskiej fotografii.
Jest to więc jeden, ale nie jedyny z wielu powodów, by o fotografii rozmawiać, spierać się, próbować się różnić, ale „bez uników” - mając na uwadze samą fotografię, rzecz jasna.
Tadeusz Rolke, Lato 1956, ulice Warszawy na zachód od PKiN (Kolekcja Tadeusza Rolke, lata 50)
Co do tekstu Wojtka Wilczyka: przede wszystkim trudno będzie się z nim zgodzić, gdy pisze, że „fotografia w Polsce coraz częściej zaczyna pojawiać się w szacownych warszawskich instytucjach jak Zachęta lub Muzeum Narodowe”.
Nie „pojawia się”!. Była tam – od dawna! W Muzeum Narodowym właśnie skończyła się duża pośmiertna wystawa Hartwiga, muzeum wcześniej prezentowało na kilku wystawach własne bogate zbiory (np. kilka lat temu znakomite fotografie dotyczące Wilna). Prezentowało też wystawy tematyczne np. ciekawą wystawę Krzysztofa Pruszkowskiego, w szacownych salach Muzeum odbył się nawet pokaz kalendarza Pirelli ze zdjęciami Annie Leibovitz! W Zachęcie wspomniany już Hartwig miał kilka wystaw począwszy od 1959 roku! Nie licząc innych bardziej i mniej znanych fotografów jak choćby dwie znakomite wystawy z ostatnich lat Beksińskiego i Dłubaka.
Idąc tym tropem pod koniec maja br. otwarto w Zachęcie wystawę Eustachego Kossakowskiego, która wzbudziła tyle emocji, nie tylko z powodu skandalu jaki jej towarzyszył, kiedy ekspozycję zamknięto na dwa tygodnie przed końcem z powodu niedopilnowania przez realizatorów warunków powieszenia prac (żółknięcie odbitek). Wystawa Kossakowskiego* była jakby dalszym ciągiem wystaw fotograficznych przywołujących lata 50. i 60. (Wspomnieć tu należy znakomitą wystawę fotografii zatrzymanej przez cenzurę PRL).
Tu zaczyna się ten podstawowy problem, który jest u źródła polemicznych stwierdzeń Wojtka. Nie podzielam jego opinii, że Kossakowski dla tygodnika Stolica realizował zdjęcia „przeciętne” i „banalne”. Oczywiście, autorzy wystawy mogli sobie zadać zdecydowanie więcej trudu, by dobrać lepszy zestaw. Mnie, mam wrażenie, udało się to w jakimś stopniu, gdy po raz pierwszy pokazałem w 1997 roku w CSW wybór blisko 100 zdjęć z lat 50. i 60. Tadeusza Rolke, przyjaciela Kossakowskiego i kolegi z redakcji, fotografa którego o banalność trudno byłoby posądzać. Myślę, że równie niebanalne zdjęcia wykonywali wówczas tacy fotografowie, jak Marek Holzman, Irena Jarosińska i ci wszyscy późniejsi, których wymieniają w swoim artykule „wywołani do odpowiedzi” Kinga Kenig i Piotr Wojcik. Nie wszyscy oni uprawiali czysty reportaż.
Nie wiem, w jakim stopniu redakcje polskich czasopism sięgają do archiwów, ale wydaje mi się, że robią to coraz częściej. Mało tego: agencje fotograficzne (powstało ich ostatnio sporo), które zwietrzyły już w tym niezły interes, skupują negatywy zmarłych fotografów, tworząc z nich ciekawe zbiory. Tak np. część archiwów Kossakowskiego będzie w Agencji Forum; zdjęcia z lat 70. i 80. Chrisa Niedenthala już się w tymże archiwum znajdują. Z bogatego zbioru fotografii Tadeusza Rolke zapisanego w postaci elektronicznej od kilku już lat korzysta Gazeta Wyborcza.
Zainteresowanie taką fotografią nie słabnie– wręcz przeciwnie - dowodem są nie tylko liczne publikacje (ostatnio Chrisa Niedenthala „Polska Rzeczpospolita Ludowa – Rekwizyty **), ale również wystawy, także w galeriach komercyjnych. Właśnie w tych dniach niewielka komercyjna galeria Artemis w Krakowie prezentuje wybór kilkunastu fotografii Tadeusza Rolke w ramach Miesiąca Fotografii i zapewniam mojego polemistę – nie są te zdjęcia przykładem „zmanierowanego surrealizmu”, czy jak chce Jarecka - „pretensjonalnego portretu”. To solidna, rzetelna fotografia, nie trzeba jej na nowo odkrywać, trzeba wiedzieć, że jest, i ją prezentować!
Tadeusz Rolke, 1956, Warszawa, na zachód od PKiN (Kolekcja Tadeusza Rolke, lata 50)
Przeciwstawianie fotografii reportażowej o charakterze dokumentalnym dokonaniom Zofii Rydet wydaje mi się pewnym nadużyciem. Zofia Rydet wykonywała swój słynny cykl według ściśle określonych, narzuconych sobie zasad (to samo ujęcie, niezmienna kompozycja we wnętrzu, podobne oświetlenie) co nie oznacza, że chciała tylko „jedynie rejestrować...pragnęła także zwracać uwagę na kondycje ludzką i poszukiwać prawdy o nas i o sobie samej”**.
Inni fotografowie „ci z listy Kingi Kenig i Piotra Wójcika” – jak pisze Wojtek – zwracali tę uwagę w inny sposób, w innych sytuacjach, ale czy to oznacza, że ich poszukiwania i praca nie są nic warte? Ich fotografie są jedynie być może niedostatecznie odkryte i opisane, a także nie dość utrwalone w świadomości odbiorców. Wiadomo, że takie zdjęcia były robione, może nie wszystkie publikowane – brak wydawnictw fotograficznych jest największą bolączką ostatnich lat. Te zdjęcia czekają jeszcze na swoich odkrywców.
Dlatego prezentowania fotografii (różnej fotografii – nie odbierajmy tej różnorodności fotografii!) nigdy dość. Miała tę świadomość Urszula Czartoryska, która mimo pełnienia funkcji kustosza fotografii w Muzeum Sztuki w Łodzi doceniała bardzo sztukę reportażu. Jej przedwczesna śmierć uniemożliwiła pracę nad wystawą fotografów z kręgu pisma „Świat”, którą mieliśmy razem zrealizować w Centrum Sztuki Współczesnej kilka lat temu. Że taka wystawa powstanie, zrealizowana przez kogoś innego – nie mam wątpliwości – bowiem to właśnie ci fotografowie, już wtedy, w zgrzebnych latach 50. „nawiązali znakomicie kontakt z rzeczywistością”, a ich dokonania na pewno nie są „propagandowym obrazkiem” tamtej odległej już rzeczywistości.
Wojciech Wilczyk – wyznawca ortodoksyjnego realizmu w fotografii znęca się w swojej polemice nad każdym innym rodzajem fotografii przetworzonej, manipulowanej itd., po czym sam sobie zaprzecza, gdy pisze: ”sztuki wizualne od setek lat są terenem gry, zapożyczeń”. No właśnie, teraz w dobie postmodernizmu dlaczego to nie ma dotyczyć również fotografii?!. Dlaczego fotografia nie ma odwoływać się do swojej własnej historii, do swej własnej mitologii, dlaczego jakiś tylko jeden rodzaj fotografii ma być wyznacznikiem tego, co właściwe, i dlaczego ma to być fotografia dokumentalna?!
Ta właśnie fotografia jest teraz traktowana przez kuratorów wielkich, prestiżowych muzeów jako nieodzowny składnik współczesnej sztuki, i promowana do znudzenia. Nie oparły się jej również niektóre instytucje i u nas (porównaj CSW: ostatnie wystawy Ruffa, Richtera). Z tym, że jak się okazuje, publiczność dosyć szybko może odrzucić nachalnie jej serwowany tylko jeden gatunek fotografii. Ciekawe spostrzeżenia nasuwa prezentowana właśnie wystawa „najsłynniejszego artysty XX wieku” – jak napisano w wielu publikacjach Gerharda Richtera w Zamku Ujazdowskim – gdzie publiczności jak na lekarstwo!
Ale sukcesy wystaw takich fotografów jak Cartier-Bresson (wielka retrospektywa w Paryżu, potem w Berlinie) otwarta niedawno wystawa Roberta Franka w Tate Gallery w Londynie, znakomita wystawa Rene Burri krążąca po Europie – to są przykłady na to, że również taka fotografia przecież również dokumentalna w swojej istocie, nie musi dopominać się o to, by znaleźć się w muzeach sztuki.
Stanisław Kulawiak - Brama, z cyklu „Pejzaże asymetryczne”
Stanisław Kulawiak - Pod mostem, z cyklu „Pejzaże asymetryczne”
Okładka albumu Marka Poźniaka "Czarnków, Miasto Osiemsetletnie. Eine kleine Stadt mit Spuren der Zeit." (1992 r.)
Wydawnictwo Nadnoteckie Echa ISBN 83-90243-2-7
ex pose verlag Hansgert Lambers ISBN 3 925935 20 7
A teraz to, co najbardziej wzburzyło Wojciecha Wilczyka. Moje uwagi na temat cyklu „Hometown” Krzysztofa Zielińskiego. Nadal podtrzymuję to, co napisałem – jest to typowy przykład mody na rodzaj „artystyczno-realistycznej” fotografii, która na fali postbecherowskiej stylistyki opanowującej szerokie kręgi fotografujących bardzo ostatnio się podoba, szczególnie kuratorom muzeów, którym wydaje się, że prezentując ją (najczęściej w nieobliczalnym nadmiarze!) niejako sakralizują ten gatunek w obszarze sztuki. Trochę na siłę i na wyrost. Stąd wyraźnie odczuwalny przesyt takiej fotografii i jej kolejne jałowe mutacje.
Dla mnie wystawa Zielińskiego nie jest „jedną z pierwszych realizacji tego typu w Polsce”. Polecam, dla porównania, zdjęcia wykonywane w podobnej stylistyce przez wielu fotografów – tych starszego pokolenia (zdjęcia choćby przywoływanego już tutaj Tadeusza Rolke), jak i wielu innych. Np. wystawa i wydany w Niemczech album Marka Poźniaka o rodzinnym Czarnkowie z 1994 roku**** (dla mnie bezpretensjonalna i znacznie ciekawsza praca, niż zdjęcia Zielińskiego!), czy niektóre cykle Mariusza Hermanowicza jeszcze z II połowy lat 70. A także znakomite, zupełnie nieznane w Polsce zdjęcia Staszka Kulawiaka z cyklu „Pejzaże asymetryczne” – wybór w ostatnim numerze drukowanej FOTOTAPETY 4(2004)!
Marek Poźniak: Czarnków, Miasto Osiemsetletnie. Eine kleine Stadt mit Spuren der Zeit. Wyd: Nadnoteckie Echa / ex pose verlag, 1992 |
Taki program fotografii realistycznej, czy elementy tego programu realizują od dawna (tyle, że najczęściej w postaci fotografii kontaktowej) Ewa Andrzejewska, Wojciech Zawadzki, Bogdan Konopka, Andrzej J. Lech i wielu innych), nie wspominając o przytoczonym już Wojciechu Prażmowskim, który wykonując tego typu zdjęcia jeszcze w latach 70 powrócił do tej stylistyki nadając jej odmienne znaczenia w swoich pracach najnowszych: cykl Biało-Czerwono-Czarna r.2001, czy barwne wileńskie „Zarzecze”, r. 2003. Jest takich zdjęć znacznie więcej – zapewne nie będą miały szczęścia znaleźć się na wystawie w galerii Zderzak, w Zachęcie czy na Biennale w Sao Paulo – tyle tylko, że to nie te uznane miejsca zadecydują o ich funkcjonowaniu w historii fotografii. Jeśli rzeczywiście zawierają w sobie moc prawdy, a nie modnie aktualną stylistykę – przetrwają! I na nic zda się uruchamianie sztucznie podsycanego targowiska próżności i pompowanego zachwytu! Fotografia jak mało która dziedzina twórczości zmaga się z czasem – ustalenia kuratorów choćby nie wiem jakich muzeów i ośrodków sztuki i tak nie będą miały znaczenia. Liczyć się będzie wartość każdego indywidualnie przypadku w kontekście czasu w którym powstaje - już nawet nie wobec fotografii, ale właśnie wobec sztuk wizualnych ( kuratorzy w centrach sztuki wolą operować takim terminem) – na zasadzie, że za chwilę, nie będziemy fotografować tylko będziemy wytwarzać (tworzyć, powoływać do życia obrazy). Imaging.
Niestety, albo – nareszcie!
Na koniec komentarz z historii: byłbym bardziej ostrożny pisząc, że fotografia Bułhaka była „uwikłana w realizacje propagandowych projektów II RP i PRL”. Przede wszystkim Bułhak zmarł w 1950 roku, kiedy PRL jeszcze formalnie nie było, a przed wojną żaden z jego cykli fotograficznych nie może być porównywany do tego, co chociażby w literaturze objawiło się słynną „Sztafetą” Wańkowicza.
Nie było w tej fotografii nic z propagandy – a termin „fotografia ojczysta” wpisuje się w łatwe do zrozumienia zafascynowanie odzyskaną wolnością po 123 latach zaborów i nie jest żądną kalką niemieckiej „Heimatfotografie” bo taka „fotografia ojczysta” funkcjonowała w każdym prawie kraju ówczesnej Europy!
Zbyt łatwo i pochopnie , co należy obecnie do modnego tonu – a dla mnie jest często wynikiem pewnej utrwalonej, jeszcze za pośrednictwem eseistyki wspaniałego Jerzego Buszy, nie zawsze słusznej, antybułhakowskiej postawy – postponowana jest cała jego (Bułhaka), bogata i nie łatwa do zinterpretowania twórczość. Właściwie nikt do tej pory nie podjął takiej próby w wyczerpujący sposób. Wyważone i bardziej ostrożne sądy Jerzego Buszy pod koniec jego życia na temat Bułhaka wskazują na to, by nie ulegać i nie przywiązywać się za łatwo do raz oklepanych i wytartych schematów. Dzieło Bułhaka będzie podlegać ciągłym zmianom w osądach, a porównywanie go do Vishniaka jest pewnego rodzaju demagogią.
„W historii każdej kultury istnieją postaci, bez których dzieła trudno sobie wyobrazić obraz pewnego obszaru twórczości” *****. Bez dzieła Bułhaka fotografii, na pewno. Przynajmniej polskiej fotografii. Choćbyśmy tego bardzo nie chcieli.
I to z różnych powodów. Ale to już temat na odrębną rozmowę (bez uników).
Marek Grygiel
*Eustachy Kossakowski „Fotograf”, Narodowa Galeria Sztuki Zachęta, Warszawa; otwarcie 28.05.2004, Katalog ISBN 83 89145 50 2
** „Zofia Rydet 1911 – 1997 - Fotografie ”, Muzeum Sztuki w Łodzi, 1999, Mirosław Borusiewicz, wstep, ISBN 83-87937-07-X
***Chris Niedenthal „ Polska Rzeczpospolita Ludowa – Rekwizyty”, wyd. Bosz, Olszanica 2004, ISBN 83-87730-98-X
**** Marek Poźniak „Czarnków –1192-1992 - miasto osiemsetletnie – Eine kleine Stadt mit Spuren der Zeit”, wyd. Nadnoteckie Echa, ex pose verlag, 1994, ISBN 3 925935 20 7
*****„Jan Bułhak – pierwsze opracowanie dzieła Jana Bułhaka” : , Lech Lechowicz „Jan Bułhak - między fotografiką a fotografią ojczystą”, Wydawnictwo Terra Nova, 2000, ISBN 83-88456-03-02
Fot. Tadeusz Rolke - "Społem", Warszawa, lata 60-te
Fot. Tadeusz Rolke - "PKO", Warszawa, lata 60-te
Zobacz też:
Copyright © 1997-2024 Marek Grygiel / Copyright for www edition © 1997-2024 Zeta-Media Inc.