Fotografia jest dla mnie przyjemnością – rozmowa z Markiem Foglem

Fot. M. Fogiel: Warsaw, October 2024
Leica MD2 Ultra Wide Heliar 12/5,6, FP4+

Marek Grygiel: — Czy jesteś fotografem? Rozmawiamy o fotografii. Domyślam się, skąd ona się u Ciebie wzięła. Przecież Twój Tato – Lucjan Fogiel, nie był kolejarzem, ani dentystą. Był bardzo znanym fotografem.
Czy ten fakt miał jakiś wpływ na Ciebie? Pierwszy aparat? Od Taty ?

Marek Fogiel

Marek Fogiel: — To było na zasadzie przekory, ale oczywiście pierwsze moje zetknięcie z fotografią było po prostu w domu. Ojciec miał aparaty, mało tego, kiedy byłem mały, mogłem mieć 6, 7 lat, połowa lat 60. to był szczyt kariery mojego ojca. Pracował dla Życia Warszawy, był fotoreporterem. Życie Warszawy wydawało wówczas na weekend dodatek ilustrowany. To były cztery kartki papieru kiepskiej jakości, gdzie zamieszczano głównie zdjęcia i niewiele tekstu i w ramach tego ilustrowanego dodatku mój ojciec prowadził chyba wyłącznie rubrykę „Nasz fotoreporter u…”. Jeździł wraz z kolegą, który robił wywiad z ciekawymi ludźmi. Wyszukiwała ich redakcja, fotografował tych ludzi i to się ukazywało w tym dodatku ilustrowanym.

Ta wkładka pojawiała się co tydzień?

Tak. Czasami było to tak, że zamiast jeździć do nich do domu gdzieś tam na drugi koniec Polski, gdy oni byli przejazdem w Warszawie, zapraszał ich do naszego mieszkania.

I co, była sesja?

Mama im dawała kawę czy herbatę, ojciec wyciągał flesz i robił im zdjęcie po prostu u nas w domu. Był bardzo sprawny jeśli chodzi o fotografowanie fleszami, znał to na pamięć. Miał dwa flesze. I on czasami mnie prosił, żebym mu drugi flesz trzymał. Takie było moje pierwsze zetknięcie z asystowaniem profesjonalnemu fotografowi. Ojciec zabrał mnie kiedyś do redakcji Życia Warszawy. On się mną chwalił, w tym sensie, że on się ogólnie lubił chwalić, ponieważ jak na dziecko w takim wieku byłem dość bystry. W redakcji zaprowadził mnie do ciemni, gdzie pokazał mi jak się robi odbitki przy tym czerwonym świetle. I taki to był mój dość wczesny, pierwszy kontakt z magią fotografii.

To było w redakcji na Marszałkowskiej?

Tak, my mieszkaliśmy niedaleko nad restauracją Szanghaj, naprzeciw kina Polonia, dzisiaj teatr Polonia, a redakcja była na Marszałkowskiej 3/5 przy placu Unii Lubelskiej.




Winietka rubryki Lucjana Fogla w "Życiu Warszawy"
Marek Fogiel w wieku 15 miesięcy na okładce "Życia Warszawy" z okazji Dnia Dziecka 1958, fot. L. Fogiel
L. Fogiel, E. Kossakowski i T. Rolke w sali tronowej na Wawelu


Czyli tam złapałeś bakcyla fotografii ?

To było na zasadzie, że mnie się to bardzo podobało, w sensie, że dziecku się podobają rozmaite rzeczy. Ale jak miałem 13 lat to rodzice się rozeszli, a ja zacząłem fotografować tak trochę przypadkiem. Po I klasie liceum kiedy wybraliśmy się na obóz wędrowny na Śląsku, w okolicach Bolesławca i Nowej Rudy. Wziąłem jakiś aparat od wujka, Zorkę czy Fieda. Zrobiłem pierwsze zdjęcia i wtedy musiałem je wywołać. Więc zainteresowałem się fotografią bardziej. W liceum było kółko fotograficzne, była ciemnia. Szybko się w to wkręciłem. Mama mi pożyczyła Rolleiflexa T, który był u niej w redakcji (mama pracowała wtedy w redakcji pisma Wiadomości Wędkarskie, była tam redaktorem technicznym). Oni mieli służbowy aparat i jak nie był potrzebny to ja sobie pożyczałem ten aparat i pierwsze zdjęcia, takie lepsze, zrobiłem tym aparatem.

To przecież najwyższej klasy aparat !

Było to dobre posunięcie, które doceniłem wiele lat później. Zaczynać fotografować aparatem, który ma matówkę to dobra strategia by nauczyć się kompozycji. Na matówce, pomijając to, że obraz jest odwrócony, widać co będzie na zdjęciu. Patrzy się na tę matówkę jak na obrazek. A jak się patrzy w wizjer lustrzanki to instynktownie patrzy się na to co najbardziej przykuwa uwagę. Trudniej jest wtedy ogarnąć to co jest na brzegach. Lustrzanka ma całkowicie otwarty obiektyw, więc gdy się „ostrzy” na coś, co jest stosunkowo blisko, to cała reszta jest rozmyta. Tego się nie widzi. Potem robi się zdjęcie i okazuje się, że z tyłu było coś czego się nie widziało, bo było rozmyte. Po trzeciej klasie liceum wygrałem stypendium na wyjazd do Wielkiej Brytanii do dwuletniego college’u. I tam trzeba było sobie obrać trzy przedmioty główne i kolejne trzy drugorzędne.

A jak z językiem? Miałeś w liceum angielski ?

Miałem, ale tak super dobrze nie znałem. I tam wśród tych przedmiotów mniej ważnych była fotografia. Jak powiedziałem ojcu, że tam wybrałem sobie ten dodatkowy przedmiot, to ojciec mi zrobił prezent i kupił mi Pentacon Sixa. To był wtedy najlepszy średnioformatowy aparat, który był na rynku. Z tym Pentaconem pojechałem do tego college’u i w fotografowaniu byłem zdecydowanie bardziej zaawansowany niż wszyscy inni uczniowie.

W tym college’u były takie zajęcia, które miały w nas wykształcić wrażliwość na zagadnienia społeczne. To się nazywało „services”, czyli usługi. W ramach tych posług było głównie ratownictwo. Byliśmy nad brzegiem morza, więc to było albo ratownictwo na morzu albo na skałach. Tam był taki klasyczny klif, to było w Walii nad kanałem bristolskim.

Były tam nad morzem przypływy i odpływy. Ludzie którzy wychodzili na spacer wzdłuż brzegu bywali zablokowani przez odcinającą ich wodę. I trzeba było ich wyławiać łódką jeżeli już pływali albo, gdy zaczepili się na skale, trzeba było się spuszczać na linach i wciągać ich na górę.

Nie wszyscy mogli temu podołać. Wtedy mieli zajęcia np. z ludźmi niepełnosprawnymi do pomocy. Pierwszy kwartał byłem ratownikiem na motorówkach. Dopływało się do człowieka, który np. się topił i wskakiwało się do wody z linką zahaczoną do łodzi. Trzeba było dopłynąć do tego człowieka, ratować go i doholować do łódki. Temperatura wody była 10 C, bo to był Atlantyk. Nie to było zabawne, ja w szczególności nie pływałem za dobrze wtedy, pływać nauczyłem się dużo lepiej znacznie później.

Po tych trzech miesiącach moczenia się w tym zimnym Atlantyku stwierdziłem, że jednak bardziej postawię na fotografowanie. Nasz college był wielonarodowy, pilotażowy, celem było wykształcenie ludzi w duchu międzynarodowego zrozumienia i pokoju.

Czyli szczytne humanitarne założenia ?

Tak. Co jakiś czas odwiedzali nas różnie oficjele z ministerstw edukacji, rozmaite VIPy, ministrowie. I gdy przyjeżdżał jakiś np. lord to mówiono mi: zrób mu zdjęcie. Władze szkoły chciały mieć taką kronikę, by się móc tym pochwalić. Ciągle to robiłem, wolałem to niż moczenie się w tej zimnej wodzie. Pozwolono mi bez ograniczeń korzystać z ciemni. Mogłem używać materiałów, i cały czas bazowałem na moim Pentaconie. Oczywiście robiłem te zdjęcia dla szkoły ale i dla siebie. W tej ciemni przeżyłem sporą część czasu w tej szkole. Po lekcjach od razu tam nurkowałem i siedziałem tam godzinami. To był fajny moment – fotografia analogowa. Trzeba było wywołać film, zrobić odbitki, wysuszyć itd. Tradycyjny proces analogowy.

Ale wtedy przecież nie myślałeś, że to może stać się Twoim zawodem w przyszłości ?

Jak byłem młodym chłopcem w Polsce to wierzyłem w zasadzie w to, co moi rówieśnicy: że Polska jest ważna, że komunizm jest zły, że trzeba zrobić rewolucję itp. Myślałem, że będę albo pisarzem, albo dziennikarzem, kimś takim kto będzie „podnosił ducha narodu”. (śmiech).

I jakie dalsze plany ?

Po college’u poszedłem na historię w Londynie. Dobrze zdałem maturę, dostałem się bez problemu ale nie miałem pieniędzy na czesne. Wtedy była kompletna bieda. W stosunku do zachodu to my byliśmy żebrakami.

Ale nie było jakiejś możliwości wystąpienia o jakieś stypendium?

Złożyłem podania - aplikacje do rozmaitych uniwersytetów, do Anglii, Kanady, USA. Wszędzie mnie przyjęli i w końcu jeden uniwersytet z Oregon w USA zdeklarował, że przyzna mi stypendium, ale jednocześnie taki pan, który był w zarządzie tego mojego college’u, a kiedyś był ambasadorem Wielkiej Brytanii w Polsce, jak się dowiedział, że ja się dostałem na angielskie studia zorganizował mi prywatne stypendium m. in. wśród swoich przyjaciół, jakichś baronetów itd. Wolałem zostać w Europie i zacząłem studiować w London School of Economics.

To bardzo poważna uczelnia !

Tak, ale po pierwszym roku zorientowałem się, że studia historyczne w Anglii to jest coś abstrakcyjnego, cały czas siedziałem w wydziale Eastern and Slavonic Studies of University of London, gdzie poznałem Normana Daviesa. On był tam profesorem i czytałem wszystko to co mogłem czytać á propos Polski. Tam nie było cenzury, można było jakiekolwiek książki znaleźć, wszystkie te, które w Polsce były niedostępne, można było czytać. Siedziałem w moim pokoju i od rana do wieczora czytałem te polskie książki. Byłem bardzo zmotywowany, by wrócić do Polski i obalić komunizm.

Po pierwszym roku zdecydowałem się wrócić do Polski i kontynuowałem studia na Uniwersytecie Warszawskim. Po czym okazało się, że tutaj obalić komunizm nie jest tak łatwo i że na trzecim roku czeka mnie wojsko. Pomyślałem wtedy, że przecież nie będę przysięgał na odwieczną przyjaźń ze Związkiem Radzieckim i na socjalistyczny ustrój tego kraju. Ale jak nie złożę przysięgi to mnie wsadzą do paki. Albo mnie wsadzą do paki że uczestniczę w jakichś tajnych kompletach itd. Wtedy już się zaczął spory ferment.

Powstawała opozycja…

Poszedłem po rozum do głowy. Wziąłem narzeczoną pod pachę i w zimie 1978 roku, dokładnie 28 grudnia, zaraz po świętach pojechałem do mojego przyjaciela Włocha do Mediolanu. Poleciałem samolotem. Poprosiłem o paszport, taki na tydzień. Ponieważ to była zima to mi ten paszport dali. Ludzie nie uciekali zimą, bo było trudniej się gdzieś zaczepić. Przylecieliśmy do Mediolanu i ten kolega wyszedł po mnie na lotnisko, a ja mu od razu powiedziałem: „Ciao Bernardino, my nie wracamy”. No i wtedy zaczęła się cała historia. Poprosiłem o azyl polityczny.

A czy on Cię jakoś wspomógł ?

Tak, okazało się że jest z bardzo zamożnej rodziny.

A skąd Ty go znałeś ?

Ze szkoły w Anglii. No i taki był początek. Okazało się, że jego ojciec był człowiekiem, który chorował psychicznie, miał schizofrenię czy coś podobnego, ale to objawiło się dość późno. Był w ośrodku dla ludzi chorych w Szwajcarii. Jego matka wyszła za mąż ponownie za pana który się nazywał Ratazzi i który z kolei w pierwszym małżeństwie był ożeniony z Susanną Agnelli.

To z tej słynnej rodziny od Fiata ?

Tak, ona w wieku dojrzalszym była senatorem we Włoszech, była znaną osobą w polityce. Miała funkcje bardziej reprezentacyjne.

Wiedziałeś, że nie wracasz ? No ale jednocześnie przerwałeś studia ? Chodziło o to wojsko głównie ?

Chodziło o wojsko ale też zdałem sobie sprawę, że ja po tych dwóch latach wolności nie pasowałem do tego kraju. Zdawałem sobie sprawę, że albo pójdę w opozycję i mnie wsadzą, albo nie będę przysięgał i tez mnie wsadzą. Czyli albo mnie wsadzą albo wyjadę.

A Ty z kolei znałeś Zachód. Wiedziałeś jak to tam wszystko funkcjonuje, więc chyba wielkiego lęku przed wyjazdem nie miałeś ?

Nie, no i pojechałem do Włoch, gdzie zazwyczaj ludzie nie wyjeżdżali.

Oprócz Sławomira Mrożka ?

Nawiasem mówiąc ja Mrożka nie spotkałem, ale mieszkałem później w tym samym mieście co Mrożek, w Nicei.

Tak, ale to późniejsze historie, bo Nicea to był ostatni adres Mrożka. OK. Jesteś we Włoszech i jaki masz pomysł na życie? No i gdzie tam jest fotografia?

Na początku nie wiedziałem co będę robił. Oczywiście ten kolega mi pomógł, jego ojczym pomógł mi w dostaniu tego azylu politycznego, ugościł nas chyba przez dwa miesiące u siebie. Zaczyna się od tego, że ja byłem zobowiązany iść natychmiast na policję i zgłosić, że ja chcę azyl bo taki jest wymóg. Prośbę o azyl trzeba złożyć w pierwszym kraju gdzie się wyląduje i to natychmiast. Nie można czekać. Poszliśmy na posterunek policji z tym jego ojczymem, który nawiasem mówiąc był adwokatem. On wiedział, że tam będą chcieli, żeby ktoś gwarantował za mnie. Bo procedura jest taka: idzie się na policję. Mówi się: ja chcę azyl polityczny. I wtedy policja się pyta: czy ma pan kogoś kto za pana gwarantuje zanim się zbierze komisja która zadecyduje czy pan dostanie azyl czy nie, czy wysyłamy pana do obozu uchodźców. On wiedział, że tak będzie i przed pójściem na komisariat zadzwonił do Susanny Agnelli i powiedział: słuchaj, mam tutaj takiego kolegę Bernardina, który jest z Polski i on chce azyl. Czy mogę użyć twojego nazwiska, że ty gwarantujesz za niego, żeby on nie musiał pójść do obozu. I ona się zgodziła. To była swoją drogą bardzo komiczna scena na tej policji bo myśmy przeszli do jakiegoś pokoiku i tam były dosłownie trzy krzesła, jakieś rozwalone biurko, na nim stara maszyna do pisania, taka jeszcze z czasów wojennych i facet, policjant stukający jednym palcem. Jakiś sierżant, maresciallo. Wziął od nas odciski palców, jeszcze wtedy były takie atramentowe. Okazaliśmy dokumenty i teraz zapytał: Kto za was gwarantuje. A Urbano Rattazzi, ten ojczym mojego kolegi mówi: Gwarantuje za nich moja była żona. A jak się nazywa pana była żona? Susanna Agnelli. No to tego policjanta zatkało, zaniemówił. No tak: Agnelli. Adres proszę: Odpowiedź: Torino. Cały adres to był Turyn, wiadomo o kogo chodzi. (śmiech).

No to miałeś poparcie niesamowicie mocne.

Dzięki temu, mogłem być u tego mojego przyjaciela, a potem pojechaliśmy do Triestu, bo tam był ten obóz dla uchodźców i tam wysłuchała nas ta komisja. W rezultacie czego przyznali nam ten azyl polityczny, co było dość trudne. Oni przyznawali azyl polityczny może kilku procentom ludzi, a cała reszta siedziała w tym obozie i składali podania by wyemigrować do jakiegoś kraju, który by ich przyjął.

Do Stanów, do Australii…

Tak, do Południowej Afryki, Nowej Zelandii. Ale dla nas to była sprawa kluczowa. To dawało trzy rzeczy: prawo pobytu, prawo do pracy i dokument podróży. Dokument według Konwencji Genewskiej chyba z 28 lipca 1951 roku. Tam jest wymieniona lista krajów, do których można podróżować i np. pamiętam, że nie mogłem pojechać do Austrii. Oni się tak bali Rosjan, że nie podpisali Konwencji Genewskiej. Mogłem pojechać do krajów NATO z grubsza rzecz biorąc, Ameryka, Europa Zachodnia itd.

I co dalej ?

Mówię tym moim gospodarzom: ja bym chciał pracować. Oni mieszkali w samym centrum Mediolanu, niedaleko głównego placu przy ulicy Via Brera, gdzie jest Akademia Sztuk Pięknych i przy niej jest muzeum. Mieszkali w domu z lat 70. Mieli całe piętro, 1000 m2. Podzielone na dwa mieszkania.

Ważne, że miałeś takie oparcie.

W tym domu, w suterynie, było studio fotografa. Nazywał się Graziano Villa. Specjalizował się w zdjęciach reklamowych. Zazwyczaj były to zdjęcia przedmiotów. Zdjęcia reklamowe, studyjne. Powiedział, że mnie weźmie na pomagiera ale da mi 150 tys. lirów miesięcznie. A minimalna pensja była wtedy 450 tysięcy. Czyli to było takie kieszonkowe, bo ja teoretycznie miałem się tam uczyć u niego. Mnie to się podobało, uczyłem się jak i co, ale musiałem zarobić więcej pieniędzy na życie. Szukałem przez ogłoszenia, włoskiego znałem parę słów, chodziłem na jakieś interviews, by jakąś pracę dostać. Znalazłem coś co polegało na tym, że trzeba było pukać do drzwi i sprzedawać ludziom encyklopedie. To się nazywa vendita porta a porta. Czyli sprzedaż od drzwi do drzwi. Te encyklopedie sprzedawałem przez miesiąc, a potem znalazłem pracę, gdzie szukali kogoś, kto by znał angielski i rosyjski. Jakaś firma finansowa. No dobrze, przyjęli mnie tylko powiedzieli, że muszę się trochę podciągnąć we włoskim, ale powinno być OK. Okazało się, że to jest firma brokerska, która pośredniczyła między bankami na rynku pożyczek krótkoterminowych. Rynek stosunkowo nowy. Stworzono w Europie tzw. rynek eurodolarów. To były moje pierwsze kroki w sektorze finansowym.

To staż u fotografa musiałeś przerwać ?

Tak, bo musiałem w tej firmie siedzieć na teleksie cały dzień. Uczyłem się tego biznesu przez półtora roku. I potem przeszedłem do konkurencyjnej firmy tego samego rodzaju, a potem do jeszcze innej, do której mnie zabrał mój szef. W ciągu dwóch i pół lat znacznie poprawiłem swoją pensję i nauczyłem się praktycznie tego zawodu.

A gdzie przy tym jest fotografia ?

Przez pierwsze dwa lata miałem tego Pentacona Sixa. Zrobiłem trochę zdjęć, ale ten aparat zaczął szwankować… coś tam się działo z naciągiem. Ja już nie miałem ciemni. Pomyślałem sobie, to nie jest sensowna droga. Sprzedałem ten aparat z dwoma jeszcze obiektywami, dostałem jakieś pieniądze, dołożyłem coś i nabyłem nową Yashikę. Do niej dokupiłem obiektyw Zeissa, bo to był system Contax Yashica, ten sam bagnet. Zarówno obiektywy do Contaxa pasowały do Yashiki jak i odwrotnie. Kupiłem go z myślą, że będę miał aparat na wakacje i dokupiłem obiektyw Zeiss Distagon 35 mm f 2,8, to był taki nieduży obiektyw uniwersalny, 35 mm ogniskowa. On bardzo ładnie rysował i ja robiłem slajdy, jak była jakaś okazja, gdy wyjeżdżałem na wakacje, ot takie zdjęcia, nazwijmy je, rodzinne, pamiątkowe. Ale moja fotografia poszła w stan letargu. Gdzieś dobre 20 lat, do początku lat dwutysięcznych. W międzyczasie wewnątrz tego przedsiębiorstwa w którym byłem, zmieniłem sekcję.

Rozumiem, że przez te lata rozwijałeś swoja karierę zawodową. A co obudziło Cię z tego letargu ?

Przeczytałem gdzieś w internecie wywiad z jakimś znanym fotografem amerykańskim. Zapytano go jak on robi odbitki. Odpowiedział, że od niedawna nie używa już ciemni bo ma problemy zdrowotne z chemikaliami. Ale pojawiły się już drukarki pigmentowe, które są w stanie wyprodukować neutralną odbitkę czarno białą.

Z cyfrowego aparatu ?

Może być z cyfrowego, może być ze zeskanowanego negatywu. Chodziło jednakże o tę odbitkę. Bo kluczem była kwestia ciemni. Robić fotografię czarno-białą bez możliwości obróbki tego zdjęcia to byłby kompletny idiotyzm. Dawać do laboratorium i potem otrzymywać byle jaką odbitkę, to bez sensu. Więc jak się dowiedziałem że są takie drukarki, to pomyślałem, że mogę sobie zrobić znowu "ciemnię". I zamiast mieć ciemnię w piwnicy mogę to robić po prostu w domu. Mogę obrabiać zdjęcia w komputerze bez konieczności siedzenia w wilgotnej ciemni, wdychania jakichś chemicznych wyziewów i zapachów….

Czy to od razu Ci się wyklarowało, po tym wywiadzie ?

Jak się dowiedziałem, że jest możliwy ten hybrydowy system to pomyślałem, że muszę tego spróbować. Kupiłem sobie aparat cyfrowy Fuji S3. To był aparat, który miał bagnet i korpus Nikona, ale matryca była zrobiona przez Fuji i miała 6 mega pikseli. On miał jakby podwójne te piksele więc troszeczkę był to ekwiwalent 8 megapikseli. Na owe czasy to było nieźle. Główną zaletą tego aparatu było to, że te piksele miały bardzo mało szumu i kolory były piękne. Bo Fuji zawsze robiło piękne kolory. Ale mnie fotografia kolorowa nie interesowała, ja chciałem robić czarno białe. Patrzę na te moje zdjęcia i widzę, że coś mi tutaj nie gra. Wyglądają, jakby ktoś wyżął na nie jakąś brudną szmatę. Wszystkie szare…

A był już wtedy Photoshop ?

Tak, szybko sobie go zainstalowałem, kupiłem drukarkę Epsona, dobry papier do drukowania. Pokażę Ci te zdjęcia, które zrobiłem na próbę… Wykonałem od razu portret mojej córce, tę samą pozę na cyfrze i potem zrobiłem to na filmie.

I wtedy zobaczyłem różnicę. Zorientowałem się, że cyfra jak gdyby nie ma dostatecznej ilości tonów jasnych.

Czyli coś obcina?

Jak robisz zdjęcie, na którym powinno być łagodne przejście od jasnego do jaśniejszego. Jak robisz portret, to na przykład odbija się światło na nosie, więc są te niuanse w światłach. Na cyfrze to wychodziło nieładnie, a na filmie naturalnie. Doszedłem do wniosku, że wolę fotografować na filmie, bo bardziej mi się podoba fotografia czarno-biała na filmie.

Czyli już wtedy miałeś to wszystko ułożone, przemyślane ?

Tak mimo, że próbowałem jakiś czas robić cyfrowo, kupiłem taki zgrabny aparat Nikona D40 fajny, do podróżowania. I jedyna sytuacja, która jakoś mnie zadowalała, to wtedy jak się robiło na bardzo wysokim ISO. Wtedy cała gama tonalna była zupełnie spłaszczona, było tylko czarne i białe. I to było bardzo podobne do tego jak się forsuje film. Jest maksymalny kontrast, nie ma tych niuansów tonalnych i to było podobne do tego z filmu. Nic to nie kosztowało. Bo jak już ma się aparat to się pstryka, nie ma filmu, nie ma wywoływania. Ale mnie się podobała tonalność analogowej fotografii, gdzie są wszystkie szarości.

A jaki to był moment w Twoim życiu ?

Ten mój bank się ciągle łączył z innymi bankami. Stał się największym bankiem inwestycyjnym we Włoszech. Było tam dużo nowych ludzi. I zaczęło się politykierstwo, zaczęły się walki o stołki itp. a ja byłem już od wielu lat tzw. executive director, miałem dobrą posadę, miałem samochód służbowy, miałem miejsce w garażu w banku, przyjeżdżałem rano, parkowałem… miałem pewne udogodnienia w pracy. Inni ludzie też to chcieli, no ale ja już tam byłem.

Zaczęto robić mały mobbing. Zorientowałem się, że ten bank przekształca się w urząd pocztowy. Jak ja zaczynałem, to było to przedsiębiorstwo na 15 osób. W piątek po południu sekretarki szły na pobliską via Monte Napoleone, najładniejszą ulicę w Mediolanie, gdzie były najelegantsze delikatesy w mieście, kupowały pyszne rzeczy do jedzenia, nakrywały stół, przychodziliśmy, pojawiał się szef i zdawaliśmy mu sprawozdania ile zarobiliśmy w ciągu tego tygodnia, ile mamy zamiar zarobić w przyszłości. Wzajemne gratulacje, trzecia godzina, jeżeli to był okres letni to robimy sobie wczesny weekend i wszyscy się rozjeżdżali na weekend. Czyli to było przedsiębiorstwo w stylu „a scopo di lusso”. Mieliśmy dobre relacje, byliśmy zmotywowani, fajne zajęcie, można było nieźle zarobić… A potem powoli z tego się zrobił wielki bank… procedury, druczki, regulacje to już zaczęło być trochę uciążliwe.

Czułem to wszystko i przez lata starałem się wyspecjalizować w czymś takim co mógłbym robić samemu. Zamiast pracować z klientami stałem się tzw. proprietary trader czyli pracowałem na konto mojego banku, ale to była czysta spekulacja. Nauczyłem się tego tak dobrze, że pomyślałem, że mogę to robić sam. Potrzebny był mi kapitał.

O ile na rynku giełdowym mogą wszyscy pracować, to na tym walutowym tylko banki. A banki nie chciały na tym rynku mieć klientów prywatnych. Musiałem założyć przedsiębiorstwo. To było warunkiem współpracy zawodowej z bankami. Potrzebowałem sporo pieniędzy, żeby to wszystko rozkręcić. W ostatnim okresie znalazłem anomalię na rynku dolara australijskiego do nowozelandzkiego. To był rynek, który był bardzo silnie skorelowany. Zawsze wracał do linii trendu. Były oscylacje ale w końcu cena wracała do trendu. Stworzyłem specjalny program, żeby to wykorzystać. Ale musiałem znaleźć informatyka, który by mi opracował to tak, by to się włączało automatycznie. I znalazłem przez internet takiego chłopaka z Czech i umówiłem się na spotkanie. Był zainteresowany tym rynkiem, ale nie miał pojęcia o samym zawodzie. Byliśmy komplementarni. Podzieliłem się z nim tym co odkryłem, a on miał to zaprogramować. Chodziło o to by to automatycznie podłączyć do brokera retail przez którego żeśmy pracowali. On zaczął to robić, ale miał narzeczoną, która ciągle zawracała mu głowę, wiec to się przeciągało. W końcu to zrobił, zrobił testy. Po paru dniach dzwoni. Pytam co znalazłeś, jakie są wyniki. A on mówi, że wyszedł mu zysk 10%. Ale istotne było w jakim czasie. Mówi: w tydzień. Ja do niego: powiedz narzeczonej żeś umarł. My to musimy zrobić jutro. Bo to było 10% ale można było zrobić to na dźwigni 20 razy i co tydzień mieliśmy 100% zysku.

Ale jaki to ma związek z Twoim życiem, z Twoim przemieszczaniem się ?

Zainwestowaliśmy w to sporo i w ciągu trzech miesięcy mieliśmy też spory zysk. Wtedy już było Euro. I nagle stało się coś dziwnego. Zlecenia się nie zamykały. Dzwonię do brokera, a on mówi: banki nie chcą z wami pracować, bo tracą pieniądze. Zrozumiałem, o co chodzi, i musieliśmy zamknąć konto u tego brokera. Policzyliśmy kasę i uznaliśmy, że to powinno było nam wystarczyć na rozkręcenie przedsiębiorstwa. Na skutek dogadania się z moim bankiem, podałem się do dymisji, a za to oni mi dodali trochę pieniędzy. Otworzyliśmy przedsiębiorstwo w British Virgin Islands, zarejestrowane tam, gdzie nie płaci się podatków.

Żeby pracować na rynku, związaliśmy się z holenderskim bankiem, którego głównym biznesem była dystrybucja pieniędzy z Unii Europejskiej dla holenderskich rolników i był przez to najbezpieczniejszy na rynku.

8 stycznia 2009 przeprowadziłem się do Monte Carlo. Pamiętam jak dzisiaj, bo mój kolega z Mediolanu przyjechał żeby mi pomóc w tej przeprowadzce. W Mediolanie było –8°C a w Monte Carlo +14, a to jest tylko 300 km odległości.

W Monte Carlo byłem w sumie 11 lat, moja praca polegała głównie na tym, że musiałem monitorować to co, się dzieje z naszymi algorytmami na rynku, czy komputery działają, czy nasze zlecenia są prawidłowe.

No to wynika z tego, ze to była jakaś stabilizacja, i miałeś więcej czasu…?

Tak, dużo czasu do myślenia, dlatego, że siedziałem przed tymi monitorami i kombinowałem co zrobić żeby sobie zrobić jakieś fajne zdjęcia. Zacząłem się na nowo interesować aparatami, obiektywami, tym co i jak chciałbym wypróbować. Ale samego czasu do fotografowania miałem mało, bo pracowaliśmy często do 10 wieczorem. Wychodziłem na pół godziny na spacer do portu, żeby się odprężyć, robiłem jakieś zdjęcia po ciemku, a tak to w czasie weekendu.

To wtedy zacząłeś gromadzić i poszerzać swój fotograficzny zbiór własnych zdjęć…?

Tak, miałem coraz więcej dobrego sprzętu i zacząłem się też rozkręcać fotograficznie. Na początku to były takie zdjęcia instynktowne, przypadkowe. Zacząłem robić tak, że pod koniec roku wybierałem te najważniejsze zdjęcia, drukowałem je, rozkładałem na podłodze i oglądałem co zrobiłem. Zdałem sobie sprawę, że mnie interesują ludzie, że interesuje mnie piękno i że mnie interesuje subiektywny sposób patrzenia na rzeczywistość. Nie specjalnie zdjęcia typu dokumentalnego, ani czysty krajobraz. Coś gdzie jest odmienne spojrzenie na świat, w którym są ludzie. To były takie ogólne tematy. I ta moja fotografia zaczęła się powoli rozwijać.

Czy komuś te fotografie pokazywałeś ?

W pewnym momencie zarejestrowałem się w Monte Carlo jako fotograf po to, by móc sobie płacić ubezpieczenie zdrowotne. Tam nie można po prostu wpłacić pieniędzy do kasy chorych. Trzeba mieć jakiś zawód. Żeby mieć pretekst, że jestem fotografem, zrobiłem stronę internetową, by było wiadomo, że jestem aktywnym fotografem. Od pewnego czasu, postanowiłem, że będę publikował w internecie nowe zdjęcie każdego dnia.

Czy do tego Ci służy Facebook, czy masz swoją stronę ?

Facebook mnie nie interesował, bo myślałem, że Facebook jest dla ludzi którzy pokazują na jakich wakacjach byli albo co zjedli. Potem się zorientowałem że Facebook jest jakby konglomeracją rozmaitych stron, źródłem informacji. Na Facebooku zobaczyłem różne grupy fotograficzne, na Flickrze najpierw, a potem na Facebooku zacząłem publikować swoje zdjęcia.

A dlaczego z Flickra zrezygnowałeś ?

Nie zrezygnowałem, ale nie wiem jak długo będę to robił, bo teraz Instagram daje to samo. Flickr poza tym zaczął sobie naliczać opłaty 60 czy 70 € rocznie tylko za to, że się tam publikuje zdjęcia. To czysty podatek. Ale Flickr jest takim moim archiwum.

Tam można wszystko zobaczyć ?

Tak wszystkie ważniejsze zdjęcia, które zrobiłem, tam wszystko jest.

A w którym momencie zadecydowałeś, że to będzie czarno-biała fotografia, na której człowiek nie zawsze chyba jest najważniejszy ?

To jest kwestia ewolucji. Na początku robiłem sporo zdjęć takich streetowych, robiłem zdjęcia z doskoku. Miałem aparat z obiektywem 25 mm i tak się wytrenowałem, że nie spoglądałem w kadr, tylko fotografowałem „z biodra” albo z ręki. Był to aparat typu dalmierzowego Bessa Voigtländer albo Zeiss Ikon.

A czy tam miałeś jakieś miejscowe kontakty fotograficzne, czy była tam jakaś galeria fotograficzna, jakieś środowisko ?

Nie, tam chodziło o to, by sprzedawać ludziom drogie rzeczy. Ale w pewnym momencie, jak już miałem tę stronę w internecie, usiłowałem się trochę reklamować żeby sprzedawać zdjęcia. To była robota głupiego. Ludzie zdjęć nie kupują. Wśród znajomych sprzedałem parę zdjęć, ale to praktycznie do niczego nie doprowadziło.

Czyli wiedziałeś, że to będzie raczej takie zaawansowane hobby ?

Nigdy nie chciałem, żeby fotografia stała się moim zawodem. Chciałem robić to co ja chcę, a nie to co chcą ewentualni klienci. Zawsze chciałem, żeby to było dla mnie zajęcie, które stanie się przyjemnością. Fotografia jest dla mnie przyjemnością. Pozwala mi odreagować stres innych spraw. Jak pracowałem na rynkach walutowych, to miałem bardzo dużo stresu. Jak wychodzisz z aparatem na ulicę, to przełączasz mózg na inna stronę, przestajesz pamiętać o innych problemach, bo musisz tylko widzieć. Mniej myśleć, a bardziej widzieć. Robiłem taką fotografię jaka była dostępna dla mnie, czyli głównie streetowa, trochę krajobrazy morskie, tego typu rzeczy. Interesowało mnie robienie portretów, ale nie miałem kogo fotografować, bo np. kobiety się zawsze ceregielą, że źle wychodzą. Teraz niedawno robiłem zdjęcie znajomej, ale nie podobało jej się że nie wyglądała na 20 lat. A ona ma 60. Więc to jest tego typu problem. Fotografowałem najczęściej sceny uliczne, ludzi w kontekście morza. To jest tak: fotografuję, bo czuję potrzebę fotografowania.

To czym się inspirujesz ?

Jak się patrzę na jakąś scenę to próbuję sobie wyobrazić jak to będzie wyglądało na fotografii czarno-białej.

Czy czujesz potrzebę pokazania tego komuś ?

Każdy, powiedzmy w cudzysłowie, artysta chce żeby był jakiś odbiór. Inaczej to się to robi zupełnie sterylne. U mnie nie ma tego parcia, żeby na tym zarobić. Wiadomo. Ale jakiś feedback jest fajny, bo przecież nie istniejemy w próżni. Chciałoby się, by ludzie zobaczyli coś ciekawego w tym, co się robi. To jest normalne.

Seria portretów, nad którą pracujesz od jakiegoś czasu, to wszystko czarno-biały analog ?

Tak, nie robię innych zdjęć. Nie mam aparatu cyfrowego. Nie chcę, żeby moje zdjęcia wyglądały tak jak wszyscy widzą. Chcę by wyglądały tak, jak ja to widzę. Czyli one są czarno-białe, są w pewien sposób obrobione, często mają większy kontrast.

Oglądam Twoje zdjęcia, które wrzucasz na Facebooku, ale wrzucasz je trochę przewrotnie, bo jedno z ostatnich (w lecie) to był pejzaż zimowy z ptaszkiem na pierwszym planie na białym śniegu, a za nim niesamowita ściana lasu. Takie zdjęcie bardzo się wyróżnia z tego wszystkiego, co tam jest wrzucane.

To zdjęcie jest może nie specjalnie oryginalne, ale jest inne. Poza tym mam dość długi proces produkcyjny. Żeby to edytowanie było jak najlepsze, to musi minąć trochę czasu. Gdy zrobię zdjęcia to od razu wywołuję, ale potem zdjęcia pozostają nieskanowane przez parę tygodni, gdy to wreszcie zrobię, to te zeskanowane zostają w komputerze znowu jakiś czas zanim je nie wyedytuję.

Czyli to wszystko nie jest tak na bieżąco ?

Nie, wracam do tych zdjęć po jakimś czasie, wybieram te lepsze, odczekuję, potem znowu z tych lepszych wybieram kolejne i to jest taki proces ciągły. Chodzi o to, by jak najdalej oddalić się od momentu, kiedy zdjęcie zostało zrobione, żeby już nie było tego powiązania emocjonalnego, żeby można było na to zdjęcie spojrzeć jak najbardziej obiektywnie. Najlepiej jest, żeby tyle czasu upłynęło abyś nie pamiętał, że je zrobiłeś. Jest taki fotograf, on chyba jeszcze żyje, nazywa się Henry Wessel, Amerykanin. Robi zdjęcia, wywołuje i odkłada negatyw ze stykiem na dwa lata. Po dwóch latach patrzy co zrobił.  
(Henry Wessel Jr., ur. 1942, zm. 2018. - red.)

Teraz wiemy jak odbywa się taki proces: robisz analogowo, ale obrabiasz to komputerowo, bo nie ma już mokrej ciemni. Czyli to wszystko chcesz obrobić w komputerze, kiedy ludzie już nie robią odbitek w ciemni. Ale jakoś w tych analogowych zdjęciach zachowuje się to myślenie negatywowe, odczucie negatywowe, jeśli można tak powiedzieć. Tego np. cyfra nie ma. Obraz powstały za pomocą aparatu cyfrowego jest „spłaszczony”. Bardzo często, jeszcze dzisiaj da się od razu rozróżnić odbitkę czarno białą z negatywu. Chociaż są już te nowe programy, już przecież wszystko można, sztuczna inteligencja itd. więc będą te idealne przykłady odbitki bromowej, zapewne. Ale ta wierność negatywowi jest niesamowita. W Twoim przypadku również.

Dlaczego ja to robię w taki sposób ? Np. negatyw jest łatwiejszy do archiwizacji. Z drugiej strony jest też zasadnicza kwestia techniczna: film jest ogólnie rzecz biorąc bardziej ograniczający w stosunku do cyfry, bo nie ma dużej czułości.

Interesuje Cię krajobraz, ale głównie miejski ?

Mnie interesuje życie, tak ogólnie.

No ale nie czyhasz na jakąś sytuację, nie jesteś takim typowym fotografem street.

Nie, kiedyś robiłem trochę takich zdjęć ulicznych. To jest bardzo trudna fotografia, jeżeli ma być dobra. Jest tez trochę limitująca, w tym sensie, że trzeba wyłapać ten decydujący moment.

Z jednej strony musisz polować na ten moment, a z drugiej strony ten rodzaj fotografii już jest tak wyeksploatowany, że trudno jest pokazać coś nowego. Ludzie często powielają te same schematy.

Ostatnio zacząłem szukać tematu, gdzie jest rzeczywistość z człowiekiem, a nie człowiek w rzeczywistości. Myślałem, że to jest coś nowego. Ale potem zauważyłem na Instagramie, że jest wielu, którzy tak samo fotografują. Więc to nie jest nic specjalnie rewolucyjnego. W tym okresie, kiedy siedziałem przed tymi komputerami w Monte Carlo i miałem sporo czasu, odkryłem że można robić kursy online za darmo i robiłem je na rozmaite tematy. Tam też pojawiła się książka, którą napisał Harari pt. „Sapiens”. Taka najszersza historia ludzkości od okresu kiedy ludzie nie byli jeszcze ludźmi do dzisiaj. W trakcie czytania tej książki zdałem sobie sprawę, że ja myślę tak jak ten facet. On w pewnym momencie powiedział, że jest humanistą. Co to znaczy humanista w dzisiejszych czasach? Odkryłem, że podzielam poglądy humanistyczne. Jest to podejście do życia opierające się na przeświadczeniu, że to życie, to jest jedyne życie, jakie mamy. Nie ma bogów, nie ma zaświatów, nie ma życia pozagrobowego. Wystarczającym źródłem moralności są po prostu stosunki międzyludzkie. We wszystkich kulturach jest siedem kanonów moralnych, które po prostu wywodzą się z ewolucji. Ludzie, żeby móc współpracować ze sobą muszą przestrzegać podstawowych reguł. Jeżeli przestrzegasz tego wszystkiego, to nie musisz się przy tym modlić.

A jeżeli chodzi o rozważanie problemów i orientowanie się w życiu, to powinno się orientować przy pomocy racjonalności mając na uwadze jakie są wnioski ze zdobyczy nauki. I koniec. Czuję się humanistą, bo staram się postępować racjonalnie i szukam źródeł moralnych nie w religii tylko w tak zwanej przyzwoitości podstawowej.

Czyli w fotografii kierujesz się humanizmem ?

Tak, moja fotografia usiłuje pokazać pewną harmonię, która jest obecna w świecie w jakim żyjemy. Także i zwierzęta w tym świecie żyją, więc czasami fotografuję i zwierzęta. Zwłaszcza wtedy, gdy scena jest pusta, nie ma ludzi. Często fotografuję ptaki.

Wracając jeszcze na chwilę do spraw bardziej technicznych: lubisz kwadrat.

Lubię kwadrat, coraz bardziej mnie denerwowały prostokąty, zwłaszcza horyzontalne.

Podobała mi się też koncepcja klatki Polaroida, czyli takiego kwadratowego snapshota, widzisz natychmiast jak to wygląda i to ma być zdjęcie, które ma ten element świeżości, możesz poukładać kilka obok siebie. Czasami robię takie zdjęcia troszeczkę lżejsze z myślą żeby je skomponować w takie kombinacje.

Grasz podziałami architektonicznymi, wnoszę, że lubisz miasto.

Miasto jest zawsze interesujące.

Kiedyś powiedziałeś, że Warszawa jest gorsza do fotografowania niż inne miasta. Dlaczego ?

Paradoksalnie Warszawa jest niedobra do fotografii streetowej bo ulice są za szerokie. Nie ma oprawy dla ludzi, którzy przemieszczają się na tych ulicach. Wszystko się rozmywa jak na pustyni. Więc ja takich zdjęć stricte ulicznych robię mało. Staram się robić więcej zdjęć, które są komponowane.

Ale są także u Ciebie zdjęcia wyczekane.

No tak, ale zaczyna się od kompozycji.

Jest u Ciebie takie cierpliwe wyczekanie. Na światło, które jest przecież esencją zdjęcia…

Bywają ciekawe struktury, i czasem oko gubi się w tym wszystkim, ale ja staram się tam odnaleźć czytelną sylwetkę człowieka. Zdaję sobie dobrze sprawę z tego, że te moje zdjęcia mogą być marginalnie interesujące, nie jestem pewien, czy można by z tego zrobić wystawę.

A ja uważam, że są bardzo spójne, że dotyczą czasu w którym żyjemy i noszą w sobie elementy właśnie takiego spójnego, własnego, Twojego postrzegania świata.

Z Markiem Foglem rozmawiał Marek Grygiel

Warszawa, 14 sierpnia 2024


EARLY PHOTOS

Warszawa, 1974
Dostałem właśnie od ojca Pentacon Sixa i to były pierwsze zdjęcia. Ten pan był bodajże malarzem, sfotografowałem go w domu u mojej koleżanki. Pamiętam, że ściskałem aparat z całych sił, żeby uniknąć poruszenia, to była 1/30 sekundy a film chyba ORWO 27 DIN.
Pentacon Six TL, Biometar 80/2,8, ORWO NP 27
Atlantic College, Walia 1974
Jedno z pierwszych zdjęć zrobionych w College'u. To był zamek położony pięknie nad brzegiem kanału brystolskiego. Poszedłem na seafront i zobaczyłem ten ładny widok, ale statki były bardzo odległe, brakowało mi czegoś, co by ożywiło zdjęcie. W torbie miałem tylko filtr zielony, założylem go na obiektyw, potarłem palcem (tłustym) czubek nosa i potem przejechałem tym palcem ukośnie po filtrze. Nagle okazało się, że niebo ożyło...
Pentacon Six TL, Biometar 80/2,8, ORWO NP 22
Londyn, 1976
Zacząłem studiować historię na London School of Economics. Na pierwszy trymestr wynająłem pokój studencki ze wspólną łazienką na korytarzu i licznikiem do prądu zasilanym na monety. Okazało się, że mam tylko dwie godziny wykładów w tygodniu, więc cały czas siedziałem w tym pokoju, piłem herbatę i czytałem książki oraz pisałem listy na przenośnej NRD-owskiej maszynie marki Kolibri.
Pentacon Six TL, Biometar 80/2,8, ORWO NP 22

TIMELINE PHOTOS

Warszawa 2007
Odkąd wojska sowieckie wyszły z terytorium kraju, przyjeżdżałem co roku do Warszawy w sierpniu, żeby zobaczyć moją matkę, resztę rodziny i przyjaciół. Kiedy zacząłem znowu fotografować na czarno białym filmie otworzyłem szeroko oczy w poszukiwaniu czegoś, co by mnie inspirowało. Teraz zdaję sobie sprawę z tego, że to była przede wszystkim forma. Znałem na pamięć warszawską starówkę i nie interesował mnie jej folklor, tylko ten surrealistyczny potencjał formy.
Zeiss Ikon ZM, Leica Elmarit 28/2,8. Ilford XP2.
Urrugne, 2007
Na prawdziwe wakacje w tamtym roku pojechałem do St Jean de Luz, tuż obok Biarritz, do baskijskiego zakątka Francji. To było pobliskie miasteczko o baskijskiej nazwie Urrugne, które chciałem zwiedzić a przy okazji pójść tam na kolację. W restauracji okazało się, że jest kolejka. a klienci, którzy byli przede mną, mieli ze sobą osobliwego pieska… Wszyscy troje wyglądali jak "gargulce" na dachu Notre Dame.
Zeiss Ikon ZM, Zeiss Biogon 35/2.0, Ilford XP2.
2007, Mediolan
W Mediolanie zawsze pracowałem w samym centrum. Wtedy, siedziba "mojego" banku mieściła się przy Piazza Meda, miedzy Piazza Duomo i Piazza San Babila. W przerwie obiadowej wyskakiwaliśmy po kanapkę do jednego z pobliskich barów. Tam kiedyś zobaczyłem taką scenę.
Zeiss Ikon ZM, Biogon 35/2.0, Ilford XP2.
2007, Porto d'Adda
Pod koniec lat dziewięćdziesiątych przeprowadziłem się pod Mediolan, do tak zwanej Brianzy, do miejscowości Osnago. Kupiłem pięknego psa i uprawiałem w ogrodzie angielskie róże. W weekendy zabierałem ją (to była suczka Golden Retreiver) na spacer nad pobliską rzekę - Addę. Tam zawsze było coś ciekawego do zaobserwowania. Na tym zdjęciu widać zwisającą z drzewa pajęczynę, na której wisi ułamana gałązka. W oddali widać sylwetkę wieżyczki pobliskiego kościoła.
Nikon FM3A, Nikkor 135/2.0 DC, Ilford XP2.
2007, Mediolan
Po kupieniu mojego pierwszego aparatu analogowego - Nikona FM3A, zacząłem zabierać go ze sobą do pracy, a kiedy wychodziłem na przerwę obiadową, starałem się znaleźć jakiś ciekawy temat do zdjęć. Zauważyłem, że bardzo interesujący jest włoski rytuał picia kawy. Rozpocząłem serię zdjęć samych filiżanek kawy, a potem rozwinąłem to o szersze ujęcia. Tego dnia byłem w barze na Piazza Duomo, tam gdzie mieścił się sklep multimedialny Mondadori. Zamówiłem przy kontuarze espresso (tak najczęściej we Włoszech pija się kawę). Zauważyłem, że to miejsce ciekawie wygląda, więc położyłem aparat na kontuarze, nastawiłem ostrość na oko na filiżankę odległą jakieś 30cm, przymknąłem do f 8.0 i powiedziałem do barmanki "grazie !". Kiedy odwróciła się, żeby sprzątnąć filiżankę i spojrzała na mnie, niepostrzeżenie nacisnąłem na spust migawki.
Nikon FM3A, Zeiss Distagon 25/2,8 ZF, Ilford XP2.
2007, Mediolan
W centrum Mediolanu zawsze kłebi się życie. To jest kadr z Corso Vittorio Emmanuele II, ktore łączy dwa glówne place: Piazza Duomo i Piazza San Babila. Ten pan tego dnia zdawał się mieć dużo wątpliwości…
Bessa R4A, Zeiss Biogon 25/2,8, Ilford XP2.
2007, Mediolan
W tamtych latach w Mediolanie sporą karierę zrobiły skutery BMW, wyposażone w rodzaj daszka chroniącego od deszczu. Ponieważ w tym mieście ruch samochodowy był od zawsze bardzo intensywny i korki wszechobecne, a deszcze padały nie tak rzadko, ten rodzaj pojazdu zrobił błyskawiczną karierę, chyba nawet został skopiowany przez jednego z lokalnych producentów. Przy Piazza Meda, gdzie pracowałem, zawsze było ich na parkingu przynajmniej kilka.
Zeiss Ikon ZM, Biogon 35/2,0, Ilford XP2.
Mediolan, 2007
Kiedy oddawałem filmy do wywołania w sklepie fotograficznym na Piazza Argentina, narzekałem sprzedawcy, że moje fotografie robione w barach przy słabym świetle są często mało ostre lub poruszone, bo pracuję na limicie aparatu - 1/30 i f 2,8. On spojrzał na mojego Nikona i rzekł: "Pan używa niewłaściwego aparatu. tam gdzie Nikony kończą, Leiki dopiero zaczynają". Byłem trochę podejrzliwy, bo z niewiadomych mi powodów Leiki były jedynymi aparatami analogowymi, które wtedy były nadal drogie, ale postanowiłem spróbować dalmierzy po mojemu, kupując stosunkowo nowy aparat Zeiss Ikon ZM i do niego obiektywy Zeissa. Aparat okazał się świetny, miał niesamowicie jasny i duży wizjer, a ostrzenie było ultra precyzyjne. Przekonałem się o tym niebawem fotografując ukradkiem dziewczynę pijącą obok mnie w barze kawę. Miałem ustawioną 1/30 i f 2,0. Twarz jest ostra, a ręka podnosząca filiżankę do ust poruszona.
Zeiss Ikon ZM, Planar 50/2.0 ZM, Ilford XP2.
2007, Mediolan
W pewnym momencie zacząłem próbę fotografii ulicznej, robionej "z ręki", bez przykładania aparatu do oka. Obiektyw 25mm wydawał mi się trochę za szeroki, więc kupiłem też 28mm. To była pierwsza rolka, jaką nim zrobiłem. Wracałem już do pracy po zjedzeniu kanapki, gdy przy Piazza San Babila zobaczyłem grupkę młodzieńców dyskutujących o dalszym kierunku ich marszu. Podniosłem rękę wysoko nad głowę i strzeliłem to jedno zdjęcie. Teraz widzę, że obiektyw 25mm jednak by tu funkcjonował lepiej…
Bessa R4A, Leica Elmarit 28/2,8 ASPH, Ilford Delta 400.
2007, Mediolan
Fratelli Rossetti, to jeden z lepszych włoskich producentów eleganckich butów, od lat mieli swój główny salon na Corso Matteotti, przy rogu Via Monte Napoleone. Poszedłem tam z żoną, która chciała coś kupić i podczas gdy ona mierzyła buty, ja rozglądałem się po sklepie. Moją uwagę przykuł brak dwóch pudełek na tej elegancko ułożonej wystawie.
Zeiss Ikon ZM, Voigtlander Nokton 35/1,2 ASPH, Fuji Neopan 400.
2007, Mediolan
To jest zdjęcie zrobione w banku, w którym pracowałem. Był to sąsiedni tzw. desk, gdzie zarządzali portfelami swapów i swaptions, czyli opcji na swapach. Moi koledzy koncentrują się na ekranach wyświetlających ich pozycje i dane z rynku. Luca, ten siedzący pośrodku, który miał największe ryzyko w rękach, musiał mieć wtedy trudną chwilę, bo widać jak jego ciało się kurczy…
Leica M7, Zeiss Planar 50/2,0, Agfa SCALA.
2008, Montevecchia
Mieszkałem już wtedy od jakiegoś czasu pod Mediolanem. Najbliższe wzgórze i większe miasteczko to była Montevecchia. Na stokach sadzono głównie szałwie i rozmaryn oraz trochę winorośli. Całe te zbocza były jakby przeczesane mikro tarasami.
Zeiss Ikon ZM, Zeiss Biogon 35/2,0, Fuji Acros.
2008, Bruksela
Do Brukseli pojechałem na dłuższy weekend i była to dobra okazja, żeby wypróbować nowo kupiony, ale stary obiektyw. Zrobiłem trochę zdjęć streetowych i architektury; to zdjęcie, nie najlepiej skadrowane i zrobione o zmroku na limicie możliwości aparatu, bo to była 1/30 i f 2,0, okazało się najbardziej atrakcyjne po prostu ze względu na ludzki kontekst chwili.
Leica M7, Leica Summicron 50/2,0 Double Range, Tri X.
2008, Bergamo
Bergamo było oddalone od mojego domu o 20 minut jazdy autostradą, więc czasami tam robiłem małe wypady. Stara część, usytuowana na wzgórzu, tzw. Bergamo Alta, przecięta była wąską uliczką, pełną sklepów i restauracyjek. Przy jej końcu był sklep z jednym oknem wypełnionym wielkim lustrem, tam uchwyciłem tę scenę.
Leica M7, Leica Summicron 50/2,0 Double Range, Tri X.
Monte Carlo, 2009
Do Monte Carlo przeprowadziłem się 8 stycznia 2009-go roku. Następnego dnia przyjaciel, który mieszkał na Le Rocher, czyli na skale ze starym miastem i książęcym pałacem dominującym zatokę, zaprosił mnie na kolację do restauracji "Pinocchio". Zjadłem tam świetny makaron z pesto alla genovese, a potem wyszliśmy na ulicę zrobić parę kroków. Jak zwykle miałem ze sobą aparat, a w nim pierwszą rolkę filmu założoną po przyjeździe. Kiedy ten zagadkowy facet pojawił się przede mną, nastawiłem szybko ostrość i nacisnąłem spust, gdy tylko zobaczyłem za nim sylwetkę czarnego kota. Znak nad jego głową to herb rodziny Grimaldich. Gość ma na sobie tylko marynarkę, a to była 10 wieczór 9-go stycznia, ale na dworze było 16 stopni.
Zeiss Ikon ZM, Voigtlander Nokton ASPH 35/1,2, Tri X.
2009, Monte Carlo
W pierwszych tygodniach stycznia nie była jeszcze gotowa moja monakijska karta kredytowa, więc co tydzień lub dwa jeździłem pociągiem do Ventimigli, żeby wypłacić trochę gotówki z bankomatu, a przy okazji zrobić jakieś zakupy jedzeniowe na lokalnym targu. Ta pani z pieskiem też miała włoskie korzenie i czekała na pociąg w tamtą stronę. To jest stacja kolejowa w Monte Carlo.
Zeiss Ikon ZM, Biogon 35/2,0, Tri X.
2009, Ventimiglia
W pierwszych miesiącach mojego pobytu na Rivierze starałem się trochę lepiej poznać okolicę. Na początek zahaczyłem o Włochy. Ventimiglia dzisiaj, to przede wszystkim miasto graniczne i turystyczne, skupione na pasie przy plaży. Jednak jego stara, średniowieczna część jest na pagórku dominując nad zatoką. Wdrapałem się tam powoli w upalną letnią sobotę i nagle postrzegłem jakbym się cofnął w czasie o 50 lat. Wszystkie domy były obdrapane, kable instalacji elektrycznej biegły na zewnątrz po murach, a wśród wąskich uliczek nie było widać żywego ducha. Szedłem wolno, robiąc po drodze zdjęcia, kiedy usłyszałem nagły gwar dziecinnych głosów. Trzy małe dziewczynki pojawiły się znikąd i przebiegły przez bramę, przed którą właśnie stałem. Zdążyłem zrobić im to jedno zdjęcie. Zabrany obiektyw okazał się być idealny, bo był bardzo ostry, ale jednocześnie miał niski kontrast, co pozwalało na dobre oddanie tonacji i chropowatości starych murów.
Leica M7, Leica Summicron 50/2,0 Double Range, Tri X.
2009, Nicea
W pierwszych latach po przyjeździe do Monte Carlo latałem często do Warszawy. Przy okazji jednego z tych lotów, który startował z Nicei wcześnie rano, zobaczyłem tą scenę na lotnisku. Schowałem się szybko za rogiem, żeby załadować do aparatu film a potem zrobiłem parę klatek. Myślę, że ta pani spędziła tam cała noc.
Leica M7, Canon 50/1,2 LTM, Tri X.
Monte Carlo, 2009
W pierwszych latach w Monte Carlo pracowałem do późna, zazwyczaj nigdy nie kończyłem przed 21-szą. Potem często schodziłem na spacer do portu, żeby się odprężyć. Port Hercule jest najbardziej intensywnie wykorzystaną częścią miasta. Z prawej strony mieszczą się różne instytucje i firmy obsługujące jachty, a także "sklep" motorówek firmy Riva, tak zwanych Rolls Royce'ów morza. To właśnie był ich "parking".
Zeiss Ikon ZM, Voigtlander Nokton ASPH 35/1,2, Tri X.
Monte Carlo, 2009
W Monte Carlo światło było prawie zawsze interesujące, dawało zwłaszcza w zimie głębokie cienie, które tworzyły ciekawe tło do fotografowania. Tutaj zauważyłem ciekawą kompozycję na ruchomych schodach prowadzących z jednego z wyjść ze stacji kolejowej do centralnej ulicy Rue Grimaldi. Pan palący papierosa dopełnił scenę.
Nikon FM3A, Zeiss Makro Planar 50/2,0, Tri X.
2009, Monte Carlo
Przyjechałem do Monte Carlo pracować, ale wielu stałych rezydentów, przyjeżdżało tam …szpanować, pomijając główny cel, jakim zawsze była optymalizacja podatków. W ramach szpanerskiej ostentacji w dobrym tonie było przegrać sporo pieniędzy w słynnym kasynie. Ale to nie wszystko, trzeba było także zajechać na Place du Casino i rzucić kluczyki od fury waletowi do parkowania. On ustalał na jaką pozycję zasługuje sobie samochód w zależności od modelu i od tego, co już stało przed wejściem. Przed samymi schodami, pod zegarem, miejsce było rezerwowane dla najbardziej ekstrawaganckich modeli. Któregoś wieczoru po pracy poszedłem na spacer w tamtą stronę i trafiłem akurat na najnowsze wtedy Bugatti Veyron.
Zeiss Ikon ZM, Voigtlander Nokton 35/1,2, Tri X.
2010, Monte Carlo
Kiedy przyjeżdżałem z Włoch do Monte Carlo pierwsze razy, zazwyczaj było to w środku dnia. Zjeżdżając z autostrady nagle widziało się panoramę na całe Monaco, wyglądające jak wielki statek kosmiczny miedzy surowymi skałami. Jak już tam zamieszkałem, często pokonywałem tą trasę po zmierzchu, i wtedy efekt był zwielokrotniony. Obiecałem sobie, że muszę zrobić tam zdjęcie, ale nie byłem pewien na jakim poziomie światła efekt będzie najlepszy. Zabrałem więc statyw, skadrowałem scenę i zrobiłem 12 klatek w odstępach co 15 minut. Ta wydawała mi się najciekawsza.
Hasselblad 503 CW, Distagon 60/3,5, Tri X.
2011, Monte Carlo
W 2011 roku książę Albert II zdecydował się ożenić. W związku z tym zafundował całemu Monaco widowisko świetlno-dźwiękowe zaaranżowane przez jego przyjaciela Jeana Michela Jarre'a. W porcie ustawiono specjalne konstrukcje z reflektorami i głośnikami. Było to dobrze słychać na parę kilometrów. Wykorzystałem ten moment i sfotografowałem to z drugiej strony miasta.
Leica M7, Leica Summicron 28/2.0 ASPH, Tri X.
2012, Monte Carlo
Przy samej plaży Larvotto było kilka restauracji, częściowo pod dachem i częściowo na zewnątrz. W jednej z nich, o nazwie "La Note Bleue", w letnim sezonie organizowano wieczorami koncerty jazzowe. Przeważnie były to grupy średniego lotu, ale zazwyczaj na koniec lata zapraszano też wielkie gwiazdy. Poza sezonem chodziliśmy tam czasem z przyjaciółmi na drinka. Jednego wieczoru mój wspólnik Michał spytał czy może coś zagrać na fortepianie. Michał był specem od IT, ale z wykształcenia świetnym pianistą klasycznym, wyspecjalizowanym w graniu Chopina.
Leica M7, Voigtlander Nokton 50/1,1 , Tri X.
2012, Monte Carlo
W lecie Monte Carlo zapełniało się turystami, których część po prostu przypływała na jachtach, często na bardzo dużych. Jak już znudzili się przegrywaniem pieniędzy w kasynie, organizowali sobie nocną rozrywkę ścigając się przed portem na skuterach wodnych. Któregoś wieczoru spacerowałem jak zwykle wzdłuż morza i wpadło mi do głowy spróbować to sfotografować. Postawiłem aparat na nadbrzeżnym murku, skierowałem go na oko w stronę tych skuterów i nacisnąłem migawkę. Ekspozycja trwała kilka sekund, a rezultat jest bardzo ciekawy.
Leica M7, Leica Summilux 75/1,4, Tri X.
2012, Monte Carlo
Monte Carlo, czy właściwie Monaco, bo Monte Carlo to tylko najbardziej znana jego dzielnica, ma doroczny kalendarz wydarzeń, powtarzających się rytmicznie co rok czy co dwa lata. Jednym z tych corocznych jest Monaco Yacht Show, wielki pokaz wszystkich nowinek dotyczących jachtów z najwyższych półek, który ma miejsce pod koniec września. Frekwencja jest taka, że wszystkie miejsca w okolicznych hotelach znikają w mgnieniu oka, ale wielu wizytujących przypływa tu na swoich jachtach, i po zapełnieniu wszystkich lokalnych i okolicznych portów po prostu rzucają kotwicę przed samym Monte Carlo. Z tarasu mojego biura mogłem podziwiać to widowisko oferowane przez taką obfitość.
Hasselblad SWC/M, Biogon 38/4,5, Tri X.
2017, Nicea
Wzdłuż Promenade des Anglais w Nicei jest kilkanaście plaż prywatnych, pomijając te publiczne. Każda z nich miała inny rodzaj parasoli. Dominującym motywem jednak były biało granatowe paski, które we Francji nie wychodzą z mody od kiedy rozreklamowała je Coco Chanel. Czasami próbuję znaleźć mniej konwencjonalne ujęcie dla moich zdjęć. Wtedy eksperymentowałem z większym ziarnem i czerwonym filtrem. Ta chmura szczególnego kształtu wtedy mnie zaintrygowała. Biała konstrukcja po prawej stronie to resztki słynnego Palais de la Jetée, który mieścił kasyno i restaurację, (na podobieństwo londyńskiego Crystal Palace) który hitlerowcy rozebrali w 1942 roku, aby pozyskać metalowe elementy, użyte później do produkcji broni.
Bessa R4A, Zeiss Biogon 21/4,5, czerwony filtr, Tri X.
2020, Sanremo
Przeprowadziłem się do San Remo pod koniec Marca 2020-go roku. W lutym jak zwykle odbył się tam najważniejszy festiwal włoskiej piosenki. Całe centralne Corso Matteotti było udekorowane neonami przypominającymi strofy najsłynniejszego sukcesu festiwalu - z 1958 roku - zatytułowanego : "Nel blu' dipinto di blu'" a bardziej znanego międzynarodowo jako "Volare".
W tydzień potem Włochy zostały dosłownie zamknięte z powodu wybuchu pandemii Covid 19.

Leica M7, Leica Summilux 35/1,4 ASPH, Tri X.
2021, Sanremo
W czasie pobytu na Riwierze mój system na zażywanie ruchu był prosty: w lecie pływałem, a w zimie biegałem, a z czasem już tylko spacerowałem. To był styczeń i obowiązywało jeszcze izolowanie się i maseczki nawet na zewnątrz. Chodziłem na spacery wzdłuż ścieżki rowerowej. Ten pan czytający książkę i wygrzewający się w słońcu nad plażą Tre Ponti wydał mi się wyjątkowo dobrze odizolowany.
Leica M7, Leica Elmar M 50/2,8, Tri X.

DIGITAL OR FILM?

Mediolan 2007
Kupiłem właśnie aparat cyfrowy Fuji S3 i parę obiektywów, i zacząłem robić zdjęcia. Kolory były piękne, zwłaszcza świetnie była oddana karnacja skóry. To portret mojej córki.
Fuji S3, Zeiss Planar 85/1,4.
Mediolan 2007
Chciałem fotografować na czarno biało, ale jak zrobiłem konwersję zdjęcia córki, miałem wrażenie, że tonalność jest kiepska. Zwiększanie kontrastu czyniło tylko zdjęcie mniej naturalnym. W tydzień potem zrobiłem zdjęcie na filmie, i to na nie najlepszym filmie, bo to był BW400CN - czarno biały film chromogeniczny, ale wtedy jeszcze sam nie wywoływałem, i porównałem zdjęcia. Werdykt był dla mnie oczywisty, odłożyłem aparat cyfrowy na półkę i skupiłem się na fotografii analogowej.
Fuji S3, Zeiss Planar 85/1,4 i Hasselblad 500 C/M, Sonnar 150/4.

PERSONAL CHOICE

Nicea, 2011
To zdjęcie najbardziej kojarzy mi się z okresem mojego pobytu na Riwierze. Zrobiłem je prawdopodobnie na początku lutego, w czasie weekendowej wycieczki do Nicei. Na Riwierze statystycznie jest 306 dni słońca w roku, to znaczy praktycznie słońce świeci przez większość czasu, 6 dni w tygodniu. W zimie chodziłem w lekkim sweterku i kamizelce, a w ciągu dnia przy normalnej, czyli ładnej pogodzie temperatura zazwyczaj była powyżej 15 stopni C w cieniu. Po całym tygodniu zmagań z rynkiem walutowym, takie widoki oddziaływały na mnie bardzo terapeutyczne.
Bessa R4A, Zeiss Biogon 25/2,8, Tri X.
Menton, 2013
Z Monte Carlo można w zasadzie jechać tylko w prawo (w kierunku Nicei) albo w lewo, w kierunku Menton, ostatniego francuskiego miasta przed granicą Włoch. To był weekend lewoskrętny, a spacerując w Menton nagle zobaczyłem tę scenę i byłem tak podekscytowany, żeby nie stracić ujęcia, że zapomniałem przestawić ostrość na obiektywie i została na 5m. Na szczęście miałem przysłonę na f8,0 i to dało dostateczną głębię. Zrobiłem kilka klatek, starając się uchwycić idealnie ich sylwetki na tle spienionej wody. Kiedy później edytowałem to zdjęcie, po raz pierwszy zdałem sobie sprawę, że można sfotografować harmonię natury, w której człowiek jest jej dopełnieniem.
Leica M7,Leica Elmar M 50/2,8, Tri X.
Monte Carlo, 2013
W sezonie letnim, aby przyciągnąć więcej jednodniowych turystów, Monte Carlo organizuje tzw. zawody fajerwerków. Polega to na tym, że co dwa tygodnie w niedzielę jest w porcie Hercule pokaz sztucznych ogni, podobno każdorazowo produkowany przez ekipę z innego kraju. Pod koniec sezonu, w ostatnią niedzielę sierpnia jest końcowy pokaz i potem ogłaszają zwycięzcę. Za każdym razem port i okoliczne miejsca widokowe są oblężone przez tłumy gapiów. Szczególnie wygodnym miejscem obserwacyjnym jest taras koło hotelu Fairmont. Tam ustawiłem mój statyw, żeby to zarejestrować. Czas naświetlania szedł w kilka sekund nawet przy pełnym otwarciu. Efekt przerósł moje najśmielsze oczekiwania.
Hasselblad SWC/M, Biogon 38/4,5, Tri X.
Monte Carlo, 2014
Monte Carlo jest bardzo fotogeniczne, pełne pięknych widoków na morze ale i ciekawej architektury. Ale po pięciu latach pobytu miałem to w większości obfotografowane, i zacząłem szukać ujęć bardziej subiektywnych. Silne i niskie słońce w zimie dawało mnóstwo intensywnych cieni. Wziąłem lustrzankę z obiektywem, który ostrzył bardzo blisko, i wyszedłem w niedzielę szukać ciekawych motywów. Kiedy zobaczyłem, jak moja ręka upodabnia się do elementów balustrady, pomyślałem, że zrobione są obydwie z materii narodzonej we wnętrzu tych samych gwiazd.
Nikon FM3A, Zeiss Distagon 25/2,8 ZF, Tri X.
Nicea, 2014
Pulsującym sercem Nicei jest Promenade des Anglais, czyli piękny deptak ciągnący się wzdłuż morza od portu do samego lotniska, przez 7 km. Bywałem tam praktycznie w każdy weekend. Wystarczyło poczekać chwilę i niezawodnie pojawiały się motywy do zrobienia fotografii. Tutaj usiadłem na ławce i obserwowałem przechodniów z aparatem w ręku. Ten chłopczyk w pasiastej bluzce z zamaszystym krokiem pojawił się jak na zamówienie. To zdjęcie odczytuję jako alegorię życia - od młodości w szybkim marszu, po starość, siedzącą na ławce, by grzać kości. Przy okazji wyszła niesamowita jakość tego obiektywu - robiąc zdjęcie prosto w słońce zachowałem detale w cieniach.
Bronica 645 RF, Zenzanon 65/4.0, Tri X.
Monte Carlo, 2016
W 2013 roku zmieniłem mieszkanie w Monte Carlo i udało mi się znaleźć takie na 10-tym piętrze, z otwartym widokiem na morze. Wykorzystałem to kupując długi obiektyw do Hasselblada. Trzymałem aparat permanentnie na statywie przy tarasie i wyciągałem kiedykolwiek działo się coś ciekawego przede mną. Tego dnia o zmierzchu wyjątkowo jasny księżyc w pełni zawisł tuż nad jachtem parkującym w zatoce.
Hasselblad 203FE, Zeiss Tele Tessar 350/4.0 + 2x Mutar, Tri X.
Nicea, 2017
Od 2016-go roku wynajmowałem drugie mieszkanie w Nicei, gdzie przestrzeń życiowa była dużo tańsza niż w Monaco. Mieściło się w ładnej kamienicy z początków XX-go wieku, o 500 metrów od Promenady. W weekendy wychodziłem z domu rano - latem szedłem pływać na plażę, a zimą na spacer po Promenadzie w stronę Marché aux Fleurs, kupić świeże owoce i warzywa. W tamtych latach stan mojego ducha jest świetnie zilustrowany na tej fotografii, pokazującej człowieka, siedzącego wczesnym rankiem samotnie nad morzem i kontemplującego wschód słońca.
Bessa R4A, Zeiss Biogon 21/4,5, Tri X.
Nicea, 2017
Każdy fotografujący przez dłuższy okres czasu trafia w końcu na swój moment „serendipity”, czyli chwilę, kiedy udaje mu się uchwycić jakiś ciekawy zbieg okoliczności. Na tym zdjęciu, zrobionym na Promenadzie w Nicei, przecinają się w tym samym miejscu drogi konnej policji, pana spacerującego z dalmatyńczykiem, i samolotu schodzącego do lądowania na pobliskim lotnisku.
Pentax 645N, SMC Pentax 55/2,8, Tri X.
Nicea, 2018
Od pierwszych lat mojej emigracji do Włoch, kiedy zacząłem pracować na rynkach finansowych, poczułem potrzebę odreagowania stresu. Kiedy przychodziłem po pracy do domu, włączałem radiową stację "Europa Radio Milano". To była stacja jakiejś amerykańskiej grupy wyznaniowej, chyba protestantów. Raz dziennie o 11 rano było godzinne kazanie, którego starannie unikałem, a przez resztę dnia nadawali fenomenalny mainstreamowy, spokojny jazz. To zdjęcie, zrobione jednemu z licznych ulicznych grajków w Nicei, podkreśla moje zamiłowanie do jazzu i idylliczną sytuację tego miejsca.
Leica M7, Leica Summicron 28/2,0, Tri X.
Nicea, 2018
Wśród rozmaitych aparatów analogowych, które kupiłem na przestrzeni lat, znalazł się także panoramiczny aparat japoński "Widelux", spopularyzowany między innymi przez amerykańskiego aktora Jeffa Bridgesa. Nawiasem mówiąc, Bridges w tych dniach wypuszcza nową wersję Wideluxa, którą chyba sam wyprodukował. Ten aparat ma obiektyw, który obraca się wokoło własnej osi, robiąc klatkę o wymiarach 24x69mm. Kiedy przechyla się go do przodu, horyzont przegina się w dół. To mnie zainspirowało do zrobienia przekornej serii zdjęć zatytułowanej "The Earth is flat" - żeby zdenerwować zwolenników teorii o płaskiej ziemi i innych niedorzecznych teorii spiskowych…
Widelux F7, rotujący obiektyw 26mm, Tri X.
San Remo, 2021
Tuż przed wybuchem pandemii w 2020 roku przeprowadziłem się 40 km od Monte Carlo - do San Remo, we Włoszech. Z mojego tarasu widziałem ogród sąsiadki z dołu, za nim czasem dachy samochodów pędzących po ulicy będącej częścią najstarszej szosy w Europie - Via Aurelia (która łączy Rzym z Marsylią), ładny dom po drugiej stronie, a obok domu widać już było maszty stojących w pobliskim porcie łódek. Między szosą a morzem była jeszcze "Pista ciclabile" czyli szeroka ścieżka dla rowerów i pieszych, zbudowana na trasie dawnej jednotorowej kolei. Wzdłuż tej ścieżki w lecie chodziłem na pobliską plażę, a w tzw. zimnym sezonie, (od grudnia do marca) bo nie była to zima na serio, chodziłem na spacery wzdłuż morza, w stronę południową. Po jakichś 2-3 kilometrach dochodziłem do okolicy, gdzie pod tą ścieżką była jeszcze jedna droga, prowadząca do plaż w okolicy zwanej "Tre Ponti". Potem był tunel, przed którym ta droga się kończyła, a ja wracałem. Któregoś dnia, po pracy, zabrałem ze sobą aparat i statyw i zrobiłem zdjęcie w stronę San Remo, kiedy jakaś para szukająca romantycznych widoków podjechała tam samochodem i zawróciła.
Bronica 645 RF, Zenzanon 45/4.0, Tri X.
Warszawa, 2024
Na jesieni 2022-go roku, po 46-ciu latach wróciłem do Warszawy. Zmiana temperatury nie była dla mnie tak wielkim szokiem, jak nagłe ciemności… Nie mogłem i nadal nie mogę się przyzwyczaić do braku słońca przez cały okres zimowy. To zdjęcie zrobiłem jednego z tych rzadkich dni, kiedy w zimnym sezonie na niebie dzieje się coś ciekawego.
Nikon F3, Zeiss Makro Planar 100/2, Ilford Delta 100.

WITNESS

Warszawa 2023
Pierwsza zima w Warszawie po 46-ciu latach nie oszczędziła mi prawdziwej zamieci śnieżnej. Na szczęście oglądałem ją z bezpiecznej odległości w ciepłych pomieszczeniach. Śnieg potrafi być bardzo fotogeniczny.
Hasselblad 503 CW, Sonnar 150/4,0, HP5+.
Warszawa, 2023
Jak tylko przeminęły mroki zimy 2022/23, zacząłem wychodzić znowu z domu z aparatem. Wiedziałem już, że Warszawa jest trudnym terenem do fotografii typu street, bliskie fotografie ludzi były utrudnione, bo wszyscy kryli się w budynkach, a ulicami tylko przemykali w pośpiechu. Zaciekawił mnie potencjał kompozycyjny architektury, mocny światłocień. Zamiast używać dalmierzowej Leiki z filmem o dużej gamie tonalnej jak HP5+, postanowiłem spróbować aparatu z wizjerem kominkowym do łatwiejszego komponowania, szerokokątnego obiektywu i bardziej kontrastowego, ostrzejszego filmu, żeby zwiększyć efekt graficzny. Dokupiłem „kominek” do Nikona F3 i wyszedłem na ulicę usiłując wyrobić sobie nowy sposób widzenia. To jedno z pierwszych zdjęć, zrobione na pierwszej rolce, które mi się spodobało.
Nikon F3, Nikkor 20/2,8 AFD, FP4+.
Warszawa, 2023
Pamiętam, jak czytałem kiedyś wywiad z Sebastião Salgado o jego serii "Genesis". Powiedział, że większość jego zdjęć jest robiona pod światło, to nadaje im trójwymiarowość i dramatyczność. Te słowa mnie zainteresowały, bo sam tak fotografowałem, dlatego też lubiłem nowoczesne obiektywy Zeissa, szczególnie odporne na flarowanie. (wypalanie). W Warszawie słonce jest niżej niż na południu Europy, cienie są dłuższe, aczkolwiek światło często jest mniej intensywne. Można to wykorzystać w labiryncie ciaśniejszych ulic w Śródmieściu.
Nikon F3, Nikkor 20/2,8 AFD, FP4+.
Warszawa, 2023
Fotografując gołe drzewa wczesną wiosną zdałem sobie sprawę, że dobrze byłoby wycisnąć maksymalną ostrość z tego małego negatywu, więc sprzedałem Nikkora 20mm i kupiłem legendarny obiektyw 21mm Zeissa. Cienie z gałęzi drzew ciekawie dopełniały kompozycje architektury.
NIKON F3, Zeiss Distagon 21/2,8 ZF.2, FP4+.
Pogoda w Warszawie potrafi być mroźna nawet w końcu marca. Dłuży się czas wyczekiwania na powrót słonecznych dni. Tu było smutno i pochmurno, starałem się to oddać na tym kadrze. Było tak ciemno, że fotografowałem z monopodu z mostu Poniatowskiego na czułym filmie HP5+, drżąc, żeby zdjęcia nie były poruszone.
Leica M7, Leica Elmarit 90/2,8, HP5+.
Warszawa, 2024
Kiedy zaczynam odczuwać nasycenie jakąś serią zdjęć, zmieniam całkowicie na jakiś czas kąt widzenia. Tutaj użyłem najszerszego obiektywu jaki mam - 12mm. Szukałem w centrum wysokich budynków i ciekawych punktów obserwacji. Tutaj, dzięki temu panu, który wszedł mi w kadr, Warszawa na chwilę zawirowała…
Leica MD2, Voigtlander Ultra Wide Heliar 12/5,6, FP4+.
Bergamo, 2024
Musiałem polecieć na chwilę do Włoch załatwić pewne administracyjne sprawy. Wybrałem Bergamo, dokąd były wygodne loty. Spędziłem tam w sumie mniej niż 24 godziny, z czego przeznaczyłem kilka na fotografowanie. Znałem to miasto jeszcze z mojego okresu mediolańskiego. Jest miłe, czyste i dobrze zorganizowane, a na dodatek położone naokoło wzgórza, gdzie znajduje się jego najstarsza część. To jedna z najzamożniejszych okolic Włoch. Przy samym końcu Bergamo Alta zobaczyłem nową rzeźbę, która stała się idealną prowokacją do nietypowego zdjęcia.
Bessa R4M, Zeiss C Biogon 21/4,5, FP4+.
Warszawa 2024
Wola była za czasów mojej młodości dzielnicą wielu starych ruder i zakładów pracy. Uważana była za część robotniczą miasta. Mam wrażenie, że nadal jest robotnicza, ale odzwierciedla dzisiejszą rzeczywistość HIGH TECH. Rudery zostały zastąpione szklanymi drapaczami chmur, a robotnicy zamiast montować żeliwne lokomotywy, stali się wysokiej klasy programistami, rozchwytywanymi przez największe światowe korporacje.
Leica MD2, Voigtlander Super Wide Heliar 15/4,5, FP4+.
Warszawa 2024
Czasem nawet stare budynki w Warszawie jeszcze mnie zaskakują swoim potencjałem do robienia zdjęć. Jak mieszkałem tu za czasów komunizmu, robienie zdjęć nie było na szczycie moich zmartwień. Lubię, kiedy w kadrze są dwie osoby, nawet ze sobą niezwiązane. To podkreśla społeczny charakter naszej egzystencji.
Nikon F3, Zeiss Distagon 21/2,8 ZF.2, FP4+.
Warszawa 2024
Często sobie myślę, ze Polskę ominęło Oświecenie. Szwedów wypędził ksiądz, Napoleon dał się ponieść swej megalomanii i stracił imperium, a Niemcy nie przychodzili nas oświecać ale zabijać. Zostaliśmy w kręgu rosyjskiej peryferii i teraz staramy się to mozolnie odrabiać.
Rolleiflex T, Zeiss Tessar 75/3,5, FP4+.
Kopenhaga 2024
Do Kopenhagi pojechałem w sierpniu na kilka dni i dosłownie przechodziłem je od rana do wieczora fotografując. Miasto jest bardzo ciekawe, a ludzie niesłychanie zrelaksowani i przyjaźnie usposobieni. Skandynawowie reagują na ładną pogodę gremialnie wylegając na ulice i do licznych tu parków.
Leica M7, Leica Elmar M 50/2,8, HP5+.
Kopenhaga 2024
W Kopenhadze jest wiele jeziorek i kanałow oraz oczywiście porty. Widziałem jak ludzie bez pardonu wskakują do zimnego Bałtyku z miejskich nadbrzeży, często też lubią przesiadywać wpatrując się w wodę. W Kopenhadze jest wiele jeziorek i kanałów oraz oczywiście porty. Widziałem jak ludzie bez pardonu wskakują z miejskich nadbrzeży do zimnego Bałtyku, często też lubią przesiadywać wpatrując się w wodę.
Bessa R4A, C Biogon 21/4,5, FP4+.

 

Zobacz też:

 



Spis treści

Copyright © 1997-2024 Marek Grygiel / Copyright for www edition © 1997-2024 Zeta-Media Inc.