Galeria "Pusta", Górrnośląskie Centrum Kultury
Katowice, pl. Sejmu Śląskiego 2
Od 14 października do 14 listopada 1998 r.
Otwarcie 14 października g.17

--------------------------------------------------

 

Basia Sokołowska - Fotografia 1990 - 1998

Przekrojowa wystawa fotografii Sokołowskiej, na którą składa się ponad 30 prac z sześciu cykli powstałych w Australii i Polsce. Wczesne prace z cyklu Carmen Infinitum (1990/91) z początku lat dziewiędziesiątych wykonane w Australii wiążą tematykę martwych natur z formą pokrewną kolażowi. W znacznych rozmiarów kompozycjach serii Interior/Mieszkanie (1993) i Cienie nieśmiertelności (1995) widoczna jest fascynacja Sokołowskiej barokową dynamiką form i odwaga w operowaniu kolorem. Duże, barwne folie graficzne cyklu Poza powierzchnię (1994), zwiększają głębię wizualną fotografii i ukazują wielowarstwowość przestrzeni. Dwa ostatnie cykle Ars Moriendi (1997) oraz Liście po żyłce... (1998) powstały w Polsce. Podejmują one tematykę przemijania i cykliczności życia. Cechą charakterystyczną twórczości Sokołowskiej jest budowanie przestrzeni za pomocą enigmatycznie przenikających się warstw. Równie bogata i wielowarstwowa jest metaforyka znaczeń. Choć poszczególne cykle były wielokrotnie prezentowane w Australii i Europie, jest to pierwsza całościowa prezentacja twórczości Sokołowskiej.

 

Basia Sokołowska - "Poza powierzchnią", 1994


 

Pięć pytań do Basi Sokołowskiej

Dlaczego fotografia ?

Ponieważ fotografia wzrusza. Jest rejstracją czasu światłem, jest pewnym zapisem, który mimo iż ma być czymś stałym i niezmiennym żyje swoim życiem. Patrzymy na fotografię robioną lata temu i nagle okazuje się że opowiada nam ona inną historią niż ta, której się spodziewaliśmy. Również to, że fotografia potrafi tak silnie wywoływać uczucia i potrafii nas tak pięknie wiązać z miejscami i osobami odległymi od nas w czasie i przestrzeni, a jednak tak mocno istniejącymi w naszym życiu. Ma siłę wywoływania emocji, które stają się rzeczywistością. A w sumie przecież jest to medium bardzo kruche: papier, światło, trochę chemii, moment ekspozycji - to wszystko. To jest właśnie jeden z magicznych, alchemicznych wymiarów fotografii który mnie fascynuje. To jak chemia i czas tworzą jakąś nową tkankę istnienia.

Który ze swoich cykli lubisz najbardziej?

To sią zmienia. Tak jak powiedziałam fotografia po zrobieniu zaczyna żyć swoim własnym życiem. Ci, którzy mieszkają z moimi pracami mówią mi, że trudno się nimi znudzić, że ciągle odkrywają w nich nowe znaczenia. Czasami szperając wśród starych negatywów i stykówek znajduję coś co wydaje mi się naprawdę piękne a czego z jakiegoś powodu nigdy nie powiększyłam, ani nie pokazałam. Mój stosunek do poszczególnych prac jest kwestią pewnego rytmu twórczego, właściwego wielu twórcom. Gdy pracuję nad czymś wogóle nie mam poczucia czy to co robię jest dobre czy nie. Idę za instynktem. Pierwsza wystawa jest dla mnie takim wstydliwym zmierzeniem się z tym co się zrobiło, zobaczeniem tego w kontekście galerii i publiczności. Powoli oswajam się z pracami, zaczynam je widzieć. Potem trochę chłodnę i najchętniej przez jakiś czas na nie nie patrzę. A po paru latach widzę, że zaczynają do mnie wracać, znacząc na ogół coś innego niż dawniej. Widzę w nich jakieś inne piękno gdy je robiłam, czy pokazywałam po raz pierwszy. Na przykład ostatnio łaskawiej zaczęłam spoglądać na Carmen Infinitum, które przez parę lat traktowałam z dystansem.

Gdzie były zrobione?

Geograficznie rzecz biorąc wszystkie cykle były robione w Australii, z wyjątkiem Poza powierzchnię, który powstał w czasie podróży po Europie i Ars Moriendi i Liście po żyłce... który zrobiłam w Polsce. Żadna z prac nie powstała w warunkach stricte studyjnych - W Sydney pracowałam w normalnym mieszkaniu, a ostatnie dwa cykle robiłam w plenerze. Wszystko było robione wyłącznie przy świetle naturalnym.

Czy stosujesz specjalne techniki na przykład komputery?

Nie, wszystko co robię z punktu obróbki fotograficznej jest bardzo proste. Nigdy nie stosowałam wielokrotnej ekspozycji, komputerowej manipulacji, ani żadnych skomplikowanych sztuczek. Każde zdjęcie to jeden trzask migawki, wywowałnie i powiększenie. Jedynej komplikacji technicznej jakiej się dopuściłam to wywołanie slajdu w chemii negatywowej, w cyklu Interior/Mieszkanie. Chodziło mi o uzyskanie obrazu negatywowego. Zresztą była to zabawna historia, bo w punkcie, gdzie to robiłam, bardzo się przed tym bronili, jako przed straszliwym błędem technicznym, Musiałam ich długo przekonywać, że ja naprawdę tego właśnie chcę. Moje ciążenie ku prostocie procesu nie wynika z żadnej niechęci do komputerów czy obrony "prawdziwej" fotografii. Po prostu do tego, co robię, nie było to potrzebne, a nie jestem zwolenniczką przekomplikowywania życia w jakimkolwiek wymiarze. Ważne jest, żeby do tego, co chce się wyrazić, użyć najwłaściwszych środków, bez wzglądu na to, czy są to najnowocześniejsze technologie, czy stare, prymitywne metody.

Czy jest dla ciebie istotne to jak twoje prace sę odbierane?

Tak, szczególnie kiedy widzę, że wzruszają. Że wywołują jakąś emocję, bo emocja to bardzo piękna i cenna nić łącząca nas ze sobą, z życiem, ze sztukę. Moje prace nie są intelektualnie wykoncypowane czy uteoretyzowane. Są szczere, otwarte i bardzo osobiste. I dlatego najlepiej według mnie jest kiedy między nimi a odbiorcą tworzy się osobista i emocjonalna relacja, kiedy każdy wnosi w nie swoje własne treści i na swój sposób zaczyna je zamieszkiwać. Wtedy czuję, że coś mi się udało.


 

Zobacz też :


Spis treści

Copyright © 1997-2012 Marek Grygiel / Copyright for www edition © 1997-2012 Zeta-Media Inc.
e-mail: fti@zeta-media.com