październik 1998




Paryż przed miesiącem fotografii

Mariusz Hermanowicz

 

Bogdan Konopka - L'Ile Dumet, Wydawnictwo Marval 1995

 

[ G ]DY piszę te słowa, w końcu października 1998 roku, listopadowy miesiąc fotografii jeszcze się w Paryżu nie zaczął, ale niektóre wystawy fotograficzne, które zostały do niego oficjalnie zaliczone przez "Paris Audiovisuel" są już otwarte. Zresztą w Paryżu miłośnik fotografii zawsze coś znajdzie do oglądania.

Zdjęcia Bogdana Konopki nie raz były już pokazywane w Paryżu, ale dopiero teraz otwarta została jego pierwsza indywidualna wystawa w tym mieście, w galerii Francoise Paviot. Jest to 36 stykowo zrobionych odbitek z negatywów 4x5 cali. Zdjęcia pochodzą z ostatnich kilku lat, zrobione zostały w Polsce, Francji, Szwajcarii. Zdjęcia Bogdana Konopki bardzo łatwo odróżnić od prac innych fotografów. Tym elementem, który je wyróżnia, jest światło. Przyprószone, jakby przedzierało się przez jakieś dymy, pyły, osadzało na ścianach, przedmiotach, jak warstwa sadzy. Światło ciemne, czarne, światło wewnętrzne, w którym widać jednak więcej niż w pełnym słońcu.

Bogdan Konopka odnosi ostatnio wiele sukcesów (zamówienia fotograficzne, wygrane konkursy), jeszcze na pewno nie raz będzie okazja, by przedstawiać jego prace w "Fototapecie".

 

[ W ] Hôtel de Sully wielka retrospektywa W. Eugene Smitha (ur. 1918 - zm. 1978), przygotowana przez Gilles Mora i Pierre Bonhomme, ze zbiorów, które E. Smith przed śmiercią przekazał do Center for Creative Photography w Tucson (Arizona). Wystawa liczy 180 zdjęć, odbitki są najczęściej robione przez samego Smitha, lub pod jego nadzorem. Pracował on najczęściej nad wybranymi tematami i tak ułożona jest ta wystawa. Mamy tu najgłośniejsze jego prace : reportaż z lat 1971 - 1975 o skutkach zatrucia środowiska w Minamacie, czy seria "Spanish village" z 1950 roku. Dwa miesiące były potrzebne, by E. Smith mógł znaleźć małe miasteczko Deleitosa. Uznał, że tylko tu może zrobić tę serię zdjęć. Pokazał Hiszpanię, która odchodzi w przeszłość, Hiszpanię rolniczą, która dziś zapewne już nie istnieje.

Smith był fotografem bardzo wymagającym, wtrącając się bez przerwy do sposobu makietowania jego zdjęć. Dlatego często albo sam porzucał gazetę w której pracował, albo jego wyrzucano. Gdy zaangażowano go do zrobienia reportażu o Pittsburgu wyznaczono mu termin trzech tygodni na zrobienie zdjęć. W latach 1955 - 1956 poświęcił na to kilka miesięcy, zrobił 11.000 negatywów aparatami różnych formatów, wykonał 7.000 roboczych odbitek. Otrzymał później stypendium Gugenheima, ale cała ta sytuacja spowodowała kryzys w jego życiu zawodowym i nawet rodzinnym.

Był fanatykiem jakości, także fanatykiem jakości odbitek. Tygodniami siedział w ciemni, ku rozpaczy redaktorów naczelnych domagających się natychmiastowego oddania materiałów do druku. Dziś jego odbitki budzą nasz podziw. I jest coś w jego odbitkach, co mi przypomina, trochę, odbitki Bogdana Konopki. Jest to o tyle paradoksalne, że Eugene Smith był fotoreporterem. Zadaniem fotoreportera jest opowiadać o świecie, który go otacza. Ale światło w jego zdjęciach, odbitkach, jest subiektywne, to jest jego światło i jego spojrzenie na ten świat.

Wśród innych jego serii można wymienić :

- "Country doctor", z 1948 roku. E. Smith zrobił 2.000 negatywów formatu 24x36, 6x6 i 4x5 cali. Poświęcił na to 4 tygodnie zamiast wyznaczonych dwóch.

- "Wielka Brytania", seria z 1950 roku, nigdy nie ukazała się drukiem w "Life".

- "Nurse Midwife", z 1951 roku, opowieść o czarnoskórej akuszerce w Stanach.

- "A man of mercy" z 1954 roku, o Albercie Schweitzerze.

- "Haiti" - z lat 1958 -1959, o projekcie nowego szpitalu psychiatrycznego. Projektowany album nie został nigdy wydany.

Szczególnie zainteresowała mnie seria "As from a window, I sometimes glance", którą Smith zrobił w latach 1957 - 1958. W tym czasie rozstał się ze swoją rodziną i zamieszkał w domu numer 621, przy 6 Avenue w Nowym Jorku. Dom ten w tym czasie stał się kolonią młodych artystów. Z wnętrza swojego mieszkania, używając 6 aparatów (przypuszczam, że po to, by nie musieć zmieniać stale obiektywów) Smith fotografował to, co widział przez okno. Powstała seria dosyć zaskakująca. Czemu i czym zaskakująca ? Mnie samemu zdarzało się robić serie zdjęć przez okna domów, gdzie akurat mieszkałem. W moich seriach starałem się obserwować zmiany jakie zachodzą. Natomiast cel Eugene Smitha był zupełnie inny. Widoków ogólnych (np. ulica w śniegu) bardzo mało, najwięcej jest zdjęć ludzi w dosyć ciasnych planach, prawie zbliżeń. Ludzie ci gdzieś idą po ulicy, przewożą jakieś bagaże czy pakunki wózkami, jakaś para całuje się w taksówce... Bardzo dziwna seria, bardzo subiektywna, jak na kogoś, kto chciał uchodzić za fotoreportera.

W tym samym domu w latach 1957 - 1968 Smith zrobił jeszcze serię "The loft from inside". Jest to, również bardzo subiektywna, relacja z życia mieszkańców tej kamienicy, prób czy koncertów jazzowych. Słynne zdjęcie Theloniusa Monka pochodzi z tej serii.

 

[ W ] Maison Européenne de la Photo, jak zawsze, parę wystaw jednocześnie. Duża przekrojowa wystawa Martine Frank. Od 1970 roku jest ona żoną Henri Cartier-Bressona. Robi zdjęcia bardzo dobrej jakości, które są, jak mi się wydaje, osadzone w tej samej tradycji, klimacie, co zdjęcia, które kiedyś robił jej mąż. Obecnie pracuje ona nad serią poświęconą młodym mnichom tybetańskim (w pisowni francuskiej : tulkus), którzy są, podobno, reinkarnacją, zmarłych lamów. Ale sądzę, że jej zdjęcia lepiej bronią się jako prace pojedyńcze i same sobie wystarczają. Nie układają się one w jakieś ciągi, serie. Dużo portretów znanych ludzi - Marc Chagall, Albert Cohen, Lily Brick (1976), Henri Cartier-Bresson rysujący swój autoportret (1992), Balthus i jego żona Setsuko (1996). Ale zafrapowało mnie to, te zdjęcia są powieszone między zdjęciami ludzi zwyczajnych, tak jakby w celu ukrycia jednych wśród drugich.

Wystawa Klavdija Slubana (ur. w 1963 w Słowenii) i młodych przestępców z często wymienianego we francuskich aktualnościach więzienia Fleury-Mérogis. Sluban prowadzi tam zajęcia fotograficzne, które stanowią część programu reedukacyjnego. Zdjęcia zrobione przez więźniów, w więzieniu, i zdjęcia które zrobił tamże Klavdij Sluban, są pokazane na tej wystawie.

Shirin Neshat, fotografka urodzona w Iranie, żyjąca w USA, pokazuje wystawę "Women of Allah". Na jej zdjęciach wybrane powierzchnie (twarz, skóra ręki, fragment muru) są zapisane, biegnącym gęsto i ciasno, kaligraficznym i pięknym pismem arabskim. Tumaczeń nie było, więc nie wiem, czy tekst jest ważny i o czym mówi.

Esther i Jochen Gerz pokazują pracę "Raison de sourire", którą zaczęli w 1996 r. Proszą ludzi, by przysyłali im swoje kolorowe zdjęcia na których ci ludzie... uśmiechają się. Następnie autorzy pokazują te zdjęcia, w formie niewielkich odbitek. Trudno jest jednak rozpoznać ludzi, ponieważ zdjęcia są pokazane w postaci kolorowych negatywów. Hm...

Prace Yves Guillot "La Logeuse et le Vert Luisant", wydały mi się, w moim całkowie subiektywnym odczuciu, zupełnie nieinteresujące i niczego nie jestem w stanie o nich napisać. Nie pamiętam ani jednego z tych zdjęć.


 

[ W ]RESZCIE w Centre National de la Photographie wystawa Sophie Calle, autorki, którą bardzo lubię i której wystawy w Paryżu staram się zawsze oglądać. Ponieważ wystawia ona jednak często (dużo w Stanach) w sumie tylko niewiele jej wystaw widziałem. Obecna wystawa jest bardzo duża, gdy na niej byłem, było też bardzo dużo zwiedzających.

Wystawa ta jest zbudowana wokół następującej historii : Paul Auster, pisarz mieszkający w Nowym Jorku, zwrócił się do Sophie Calle z pytaniem, czy mógłby w swojej powieści wykorzystać pomysły niektórych serii, które ona stworzyła. Sophie Calle zgodziła się i Paul Auster w "Lewiatanie" (strony 84 - 93 w wydaniu francuskim) stworzył postać Marii, autorki dość dziwnych prac łączących fotografię i tekst. Sophie Calle postanowiła z kolei "wcielić się" w postać tej Marii i zrobiła parę serii jakby rzeczywiście nią była. Np. Paul Auster wymyślił, że Maria w poniedziałki je tylko jedzenie o kolorze pomarańczowym, we wtorki czerwonym, w środy białym itd. Sopie Calle przygotowała i sfotografowała dania o takich właśnie kolorach.

Potem posunęła się jeszcze dalej. Poprosiła Paula Austera, aby wskazał jej co ma robić. On napisał kilkustronicowy tekst, w którym zaproponował jej 4 czynności :

   1. Uśmiechaj się.

   2. Mów do nieznajomych.

   3. Żebracy i bezdomni (chodzi o rozdawanie im kanapek).

   4. Oswój jakieś miejsce w przestrzeni publicznej.

Między 21 a 27 września (nie zanotowałem którego roku) na ulicach nowojorskich Sophie Calle stosuje się do tych zaleceń, o czym informuje nas w 3 - 4 stronicowych maszynopisach dotyczących każdego dnia. Pokazane zdjęcia dotyczą tylko punku 4 - "oswoiła" ona budkę telefoniczną, przykleiła do niej jakieś obrazki, wstawiła kwiaty do wazonu itd. itd. Zdjęcia są byle jakie, to tylko zapis "akcji", więcej już dowiadujemy się z tych tekstów. Ale przyznam się, że nie miałem cierpliwości, by wszystkie dokładnie przeczytać. Czy dlatego, że ta chęć Sophie Calle realizacji poleceń kogoś drugiego wydała mi się niezrozumiała, czy dlatego, że te pomysły wydały mi się mniej ciekawe niż te, które ona sama kiedyś realizowała, czy dlatego, że ja się zmieniłem ? Sam łączę fotografię z tekstem, ale staram się, by tego tekstu nie było za dużo, wiem że męczące jest czytanie tekstów zbyt długich na wystawach. Bardzo dobre francuskie wydawnictwo "Actes Sud" wydało 7 książeczek-albumików z pracami Sophie Calle z tej wystawy. Więc będzie można zawsze do tych prac wrócić i przeczytać te teksty w lepszych warunkach.

Ostatnią pracą, nie związaną tym razem z Paulem Austerem, jest swego rodzaju instalacja. Mianowicie Sophie Calle, już wiele lat temu, postanowiła wydawać przyjęcia urodzinowe, na które będzie zapraszać taką ilość gości, ile akurat będzie kończyć lat. Kilka lat temu, gdy skończyła 40 lat, przerwała ten, jakby to nazwać, zwyczaj, ceremoniał, pomysł, czy proceder.

Ale, jak nas zawiadamia we wstępnym tekście, zachowała wszystkie prezenty (zdaje się, nawet wiele z nich nierozpakowanych) i teraz je nam pokazuje, zebrane wszystkie, w ładnych oszklonych szafkach, po jednej na prezenty z każdego roku. Było mi jednak przykro, gdy oglądałem te szafki - nieotwarta butelka wina, niezjedzone pudełko czekoladek, stary bardzo ładny obraz, prezenty cenne, lub drobiazgi bez wartości, ale zabawne, wszystkie wybrane przez nieznanych mi ludzi, rodzinę i znajomych Sophie, w zasadzie, nigdy, sądzę, nie zostały przez nią przyjęte, nie zostały "zużyte", nie włączyła ich ona do swojego życia, tylko "przerobiła" na sztukę. Ale przecież nie żyjemy po to, by nasze życie przerabiać na sztukę...

Ale jakoś ta wystawa nie wywołała we mnie takiego dreszczyku emocji jak jej poprzednie wystawy. Może dlatego, że lubię próbować każdą nowootwartą butelkę wina...

Mariusz Hermanowicz







Adresy:

Zobacz też :


Spis treści

Copyright © 1997-2012 Marek Grygiel / Copyright for www edition © 1997-2012 Zeta-Media Inc.
e-mail: fti@zeta-media.com