Rozmowa z Tomkiem Sikora - Stac na ulicy - to jest kino !

Tomek Sikora (z prawej) podczas rozmowy z Markiem Gryglem. Fot. Waldemar Kompala / GW

 

ZOBACZ:

Wystawa
T. Sikory
w Małej Galerii
ZPAF-CSW



Marek Grygiel : - Mało wiem o Twojej fotografii. Pamiętam ją z bardzo dawnych lat, to było objawienie, coś bardzo wybijającego się na tle naszej szarej codzienności, naszych pism ilustrowanych - było to dla mnie jakimś takim kolorowym znakiem. Byłeś dla mnie fotografem, który nigdy nie bał się koloru. Lęk przed kolorem w fotografii był wszechogarniający wtedy, w latach 70-tych.

Tomek Sikora : - Jeśli jest się otoczonym szarością, to robi się wszystko, żeby ją przełamać. Mnie zawsze brakowało koloru. Ulica była zawsze szara, reklama była źle zrobiona i ten kolor był wydrukowany źle. Wszystko było ponure. Zawsze marzyłem, żeby robić zdjęcia niezwykle kolorowe, nawet nienaturalnie przerasowane.

- Wiem, że ważnym etapem w Twoim życiu artystycznym był pobyt w Paryżu.

- Tak, to był pobyt w Paryżu, który się łączył z nauką fotografii.

- Czy przed tym pobytem już fotografowałeś ?

- Tak, to były lata 69-70. Już fotografowałem, ale to były początki jak każde inne. Aparat w ręku : fotografowanie żebraka pod kościołem, utrwalanie codzienności. Potem to się przerodziło w bardziej świadome działanie. Też reportaż, w Paryżu, ale już operowanie kolorem, bardziej jakieś takie plastyczne rzeczy itd.

- Jak długo byłeś w Paryżu ?

- Rok, cały rok. Byłem w laboratorium Kodaka. Uczyłem się elementów techniki. Udało mi się załatwić takie stypendium. Pracowałem w laboratorium, rękawy zakasane, robiłem odbitki. Cztery dni w tygodniu praktyka, technologia. A potem, oni zauważyli, że ja się szalenie interesuję takim fotografowaniem reportażowym, piątek mi dawali cały wolny i dawali mi aparat oraz nieograniczoną ilość filmów, żebym mogł sobie robić zdjęcia reportażowe w Paryżu. Takie różne sceny uliczne. Robiłem to również w soboty i w niedziele. I Kodak to mógł używać do swojej promocji jeśli chciał. W efekcie tego roku przywiozłem do Polski parę tysięcy slajdów kolorowych jako moje portfolio. I pierwsze miejsce do którego poszedłem to były "Perspektywy", jedyne pismo jakie miało kolor nieźle drukowany. Jak im pokazałem moje rzeczy, to oni doszli do wniosku, że trzeba tego faceta jak najszybciej przyjąć. Bo tu się jeszcze pracowało na filmach, które były wydzielane, jedna klatka na jedno zdjęcie. Więc jak ktoś przywiózł takie portfolio to im się wydawało że to jest geniusz. Czekałem parę miesięcy, aż ktoś został zwolniony z tej redakcji, dostałem się na etat i byłem ich fotoreporterem przez 8 lat.

- Kto jeszcze był tam zatrudniony ?

- O, wszyscy tam byli. Krzyś Pawela, Tomek Tomaszewski, Antek Zdebiak, Zbyszko Siemaszko, Danka Rago, Renard Dudley, był tam również przede mną Krzysztof Gierałtowski, ja jego miejsce zająłem, Bodan Łopieński, Sławek Biegński.

- Czy myślisz, że to była jakaś grupa, że tworzyliście jakiś zespół  ?

- Nie, każdy szedł swoją ścieżką. Każdy miał inne potrzeby. Krzyś Pawela czy Tomek Tomaszewski pracowali tam jako stuprocentowi fotoreporterzy, ich nie interesowała moda....

- A ciebie właśnie interesowała moda....Jak ja to pamiętam, Twoje fotografie to były jedne z pierwszych, które teraz możnaby zakwalifikować do tzw. fotografii inscenizowanej, która takie uznanie zyskała później w latach 80-tych na świecie....Bo tego chyba nikt przed Tobą nie robił wcześniej w taki sposób ....

- W tych "Perpektywach" było bardzo ograniczone pole fotografowania reporterskiego, bo to, co autentyczne, było odrzucane, pismo było mocno cenzurowane i bardzo polityczne. W związku z tym zapragnąłem fotografować własne inscenizacje, a nie to co przynosi życie, bo tego nie można było drukować. Wszystko prawie chowało się do szuflady, nie widziało się tego w druku. Etat fotografa dawał wtedy sprzęt, dawał filmy mocno reglamentowane w tym czasie....Z drugiej strony rynek był taki, że można było zrobić jedną - dwie duże chałtury i potem już żyć wyłącznie z tzw. etatu.

- Odszedłeś więc od fotoreportażu....

- Oczywiście, odszedłem od tego, ale uważam, że w mojej fotografii jest stały związek z fotoreportażem. W reklamie wprowadzam takie sytuacje, które mogły być sytuacjami realnymi. Dlatego, że fotoreporter to jest nikt inny jak facet, który przez całe życie rejestruje jakieś zaistniałe sytuacje. Czy chcesz, czy nie chcesz, to patrzysz na to. To nie jest tylko rejestracja aparatem, ale to się gdzieś też zatrzymuje w głowie.

- Więc przeciągasz te "zarejestrowane" elementy z rzeczywistości do inscenizacji.

- Mam pomysł, żeby zrobić fotografię reklamową sytaucji weselnej. Byłem na tylu weselach w życiu, wiem jak to wygląda, wiem jak ci ludzie wyglądają, jak oni powinni być ubrani, jak się zachowują. To teraz mi procentuje. Jeśli ktoś chodzi to szkoły fotograficznej i uczy się tam reklamy, bardzo szybko przepada. Może być świetnym rzemieślnikiem, realizatorem czyichś pomysłów, ale niewiele może z siebie dać. Bo on tego nie widział. Ktoś inny mu rysuje na kartce papieru i mówi : zrób to.. Jest stytuacja w kawiarni, czy sytuacja między parą ludzi w parku, czy na ulicy : ja, jako fotoreporter, zarejestrowałem to milony razy. Od razu, jak w komputerze, odtwarzam sobie 'obrazek nr 3567' i wiem, co ci ludzie muszą robić, żeby wyglądać jak para zakochanych. Z tego powodu te zdjęcia bardzo często wyglądają bardzo naturalnie.

W latach 70-tych nie było w Polsce reklamy. Była reklama na eksport. Takie firmy, jak Polski Fiat, Polskie Linie Lotnicze LOT musiały wydawać co roku kalendarz, po to żeby się chwalić, więc jakiś był zalążek takiej działalności na tym polu. Oczywiście nie było agencji reklamowej, był jakiś facet w Locie, który się tym zajmował, nie mając o tym zielonego pojęcia. Jednak powstały pewne projekty m.in. z moim udziałem.

Jest rok 1982 : ja je wywożę w formie swojego portfolio do Australii. Biorę do teczki kalendarz LOT-u, biorę kalendarz FSO i biorę cykl fotograficzny "Alicja w Krainie Czarów". I co się okazuje : idę do agencji reklamowej i jakiś facet obejrzawszy moich kilka prac nagle wykonuje telefony i przy dużym stole zbiegają się wszyscy ludzie z tej agencji.

Ja z początku nie wiedziałem, o co chodzi. A chodziło o zjawiskowość tego portfolio. Oni zobaczyli kalendarz samochodów, który nie pokazuje nawet linii samochodu, nic. Tam są tylko surrealistyczne obrazki fotografowane przez przednią szybę Poloneza. Jest kalendarz LOT-u, w którym nie widać samolotu. Znowu surrealistyczne obrazki. Na szczęście nie znałem angielskiego i nie mogłem wytłumaczyć, że powodem takiego zaistnienia tych obrazów było to, że ten Polonez produkowany był od dziesięciu lat bez zmian i to było założeniem fabryki, żeby nie pokazywać w kalendarzu samego samochodu.

Oni w tej agencji mieli dwa samochody do reklamowania i co trzy miesiące wypuszczali broszurę, gdzie robili kampanię nowego typu samochodu, gdzie trzeba było dokładnie go pokazać od dołu do góry, w różnych sytuacjach. I byli zachwyceni, że ktoś na świecie może sobie pozwolić na to, żeby reklamować nie tyle samochód, a jego firmę i jego tzw image. Nikt takiej lini nie forsował tam wtedy w reklamie.Byli absolutnie tym zachwyceni.

Potem zobaczyli "Alicję w krainie czarów " i mówią : no dobrze, ale to musiało bardzo drogo kosztować ! Ja mówię : kosztowało mnie parę butelek wódki. Jak to - oni mówią, kto był art directorem  ? Co to znaczy ? (bo nie wiedziałem kto to jest art director) Oni mówią : czyje to pomysły ? Ja mówię : moje i kolegi. A kto robił stroje czyli styling ? Ja i moja żona. To że ja wyjechałem z towarem i że to zostało tak dobrze przyjęte polegało na tym, że to było tam zupełnie nie znane. Wtedy ja sobie zdałem sprawę  : wyjechałem z towarem, który mnie w bardzo łatwy sposób sprzedaje. Dlatego, że był tak inny. Wyobraź sobie sytuację : człowiek, który nie zna języka, jest w nowym kraju, gdzie się niechętnie przyjmuje ludzi z zewnątrz...

- Wiem, że tam miałeś potem ogromny sukces i że to wszystko wspaniale tam "zaskoczyło".. Ale czy Ty musiałeś się tam uczyć tych wszystkich technicznych sztuczek, szalenie skomplikowanych, przecież tutaj u nas tego nie było....

- Tak, na przykład - światła. Ja w ogóle prawie świateł nie używam. Uważam, że najlepsze światło na świecie, to jest naturalne światło. W przeciwieństwie np. do Andrzeja Świetlika, który od początku do końca lubi wszystko ustawić w swoim studio. Ale to nie ważne. Trzeba było się nauczyć nie tyle fotografii, co życia w nowych warunkach. Wszystkiego. Ja nie wiedziałem, co to jest bank, co to jest karta kredytowa... Przez to trzeba było przebrnąć. A jeśli chodzi o techniki fotograficzne, to w zasadzie jeśli ktoś traktuje poważnie zawód fotograficzny, to się musi codziennie uczyć i codziennie odkrywać coś nowego.

- Ale to co umiałeś z Polski, z tych dziesięciu lat aktywnego życia jako fotoreporter w "Perspektywach", czy to wystarczyło w Australii ?...

- Najważniejsze było oko. Poza tym umiałem sobie wywołać czarno-biały film sam i zrobić sobie odbitki dobre. Tam się nauczyłem bardzo szybko areografu na użytek reklamowy.

- Potem lata pobiegły, miałeś wiele sukcesów, wiele zleceń na fotografię reklamową - to jest w końcu wymierne, fotografowałeś dla sieci znanych banków, hoteli, lini lotniczych... Co spowodowało, że chętnie wracasz do Polski, czy tutaj się zmieniła sytuacja  ? Ty widzisz to troszkę z boku....

- Zanim przyjechałem do Polski, to bardzo dużo jeździłem po Azji. Azja była 10 lat temu taka, jak Polska. Była tam nieprawdopodobna energia, tam się wszystko rozkręcało. To co się dzieje teraz w Polsce, to sytuacja podobna. Ten kraj teraz tak szybko się rozwija  ! Wcześniej to było zero. Tu się wszystko zaczęło od punktu zero. Tu było pusto, tu nie było nic. Sam pamiętasz. I to samo było w tej Azji. Tam był kapitalizm, ale i feudalizm, bieda straszna. I w pewnym momencie przyszła taka koniunktura niesamowita, cały biznes amerykański zaczął tam przyjeżdżać, do Hongkongu, do Singapuru, to się zaczęło kręcić. Jak ja pierwszy raz byłem wysłany do Azji, by zacząć dużą kampanię reklamową dla hoteli Sheraton i wylądowałem w Hongkongu, to zrozumiałem, że Australia to jest jakiś archaizm, że tam każdy ruch jest pięć razy wolniejszy, niż w Azji, że właśnie w Azji jest ta nieprawdopodobna energia. I potem to się zaczęło lekko zwalniać. No bo jak kraj już jest rozwinięty, wszystkie dziury zatkane, no to już ludzie zaczynają spokojnie się poruszać. No i następna taka dziura jest tutaj. I dlatego to mnie fascynuje. Nie tylko fotograficznie, ale pod każdym innym względem. Stać na ulicy - to jest kino przecież. Ile się tutaj dzieje ! Facet kradnący samochód, para całująca się...

- Ale wystawa którą pokazujesz w Małej Galerii*, nie odnosi się do tego świata tutaj....

- Ja bym tego nie dzielił. To, co jest dla mnie bardzo ważne, to jest by nie rozpatrywać swojej osoby w kategorii człowieka żyjącego w jednym kraju. Ludzie mnie pytają : wróciłeś, czy nie wróciłeś. Ja nigdy nie emigrowałem. Ja byłem człowiekiem, który wyjechał, żeby się czegoś nauczyć, żeby zobaczyć, żeby doświadczyć. I wyjazdy taką funkcję spełniają.

- Teraz już wiadomo, że po 1989 roku to wszystko się w pewnym sensie "wyzerowało"...

- Oczywiście, ale ja miałem takiego kolegę w Nowej Zelandii, Polaka, nie mógł się z tym pogodzić, że jest emigrantem i uważał, że szaloną krzywdę mu ten ustrój wyrządził, że go sprowokował do takiej sytuacji. I ja wtedy specjalnie pojechałem do Auckland, żeby z nim porozmawiać, usiedliśmy sobie w basenie, rozlaliśmy sobie w łupinki od owoców kiwi wódkę i zaczęliśmy debatować na ten temat. I nad ranem podpisaliśmy dokument, że jeśli ktokolwiek nas nazwie emigrantami, to dostanie w mordę. Że nie jesteśmy emigrantami. Jesteśmy ludźmi wolnymi, którzy chcą jeździć po świecie, a to, że akurat w tym momencie (był to okres jeszcze przed 1989 rokiem) nasze dokumenty nie bardzo nam pozwalały wjeżdżać na teren Polski, uważaliśmy za sytuację chwilową, jesteśmy nadal Polakami, bośmy się tam się urodzili.

- A jak jest z fotografią, jak oceniasz to co się dzieje tutaj ? Przyjeżdżając do Polski robisz wystawy, szukasz potwierdzenia swoich ambicji artystycznych, tak jak każdy artysta. Nie robisz wystaw zagranicą...

- Nie, za granicą robię wydawnictwa.

- Czyli że tego potwierdzenia, tego dialogu z odbiorcą szukasz tutaj, to jest jakieś odniesienie do tego obszaru fotografii, który tu istnieje...czy uważasz, że twoja fotografia może wejść z tym, co jest tutaj, w jakiś dyskurs, czy np. nie biorąc udziału w I Biennale Fotografii Polskiej** w Poznaniu sądzisz, że to jest dla Ciebie dobrze, czy źle...

- W Poznaniu mnie nie było. Szkoda. Ludzie, którzy oglądali tę wystawę, nie mieli pełnego obrazu tego, co się dzieje w polskiej fotografii. Ja myślę, że takich osób jak ja mogło być jeszcze parę. Nie zostały one z jakiś tam względów zaproszone. A szkoda. Jest teraz wystawa organizowana przez Fundację Turleja w Krakowie ***, już druga z rzędu. Od organizatorów zależy, czy będą w stanie dojść do takiego punktu, że co roku będą pokazywali wszystkich ludzi, którzy biorą udział na rynku fotografii polskiej.

- To jest dyskusyjna sprawa. Mam zastrzeżenia do doboru uczestników biorących udział w Poznaniu i mam zastrzeżenia do listy uczestników w Krakowie....

- Ale to szkoda. Czy nie mógłbyś na to jakoś wpływać ?

- Staram się, w obydwu tych wystawach mam jakiś udział, może nie bezpośredni, uważam że to cenne inicjatywy, ale są one zagrożone niestety pewnym regionalizmem, zagrożone są brakiem jasnych kryteriów.

- Pytałeś dlaczego mnie interesuje wystawianie w Polsce. Zauważyłeś, że te zdjęcia osób fotografowanych parami, wystawiane w Małej Galerii, to nie jest odniesienie do Polski, tam są fotografowane sytaucje wszędzie na świecie. To mnie w zasadzie interesuje. Bo cały czas mi się wydaje, że Polska po tym 40-letnim zamknięciu nadal nie jest otwarta do końca. Nadal ma problemy z zaakceptowaniem czarnego koloru skóry itd. Coś z tym trzeba zrobić. Jak ja robiłem te zodiaki, to głównym powodem było to, że chciałem by ludzie nosili tego murzyna na plecach, zdjęcie dziecka czarnego i białego, żeby ludzie się zaczęli przyzwyczajać do jakichś zmian...

- Czy widzisz jakieś zmiany na lepsze ? Mnie się wydaje że te problemy są wszędzie, nie tylko u nas....

- Oczywiście, jest to problem i należy na niego reagować. Jeśli ludzie zobaczą na mojej wystawie polskiego policjanta z takim facetem typowym Polakiem w pasiastej koszuli i nagle obok stara babcia Chinka w Singapurze z taką piekną młodą seksowną dziewczyną, to nagle jak to wszystko zaistnieje na jednej ścianie, to znaczy, że gdzieś to zaczyna ludzi przybliżać do tego internacjonalizmu.

- Wracając do samej fotografii. Gdybyś miał porównać intensywność życia fotograficznego w Australii i u nas...

- Tutaj jest o wiele więcej wystaw, wiele więcej życia takiego galeryjnego.... Ale ja myślę, że to jest tradycja wynikająca jeszcze z czasów komunistycznych, nie tylko dlatego, że były pieniądze na to, ale dlatego, że to była jedyna możliwoścć pokazania swoich umiejętności tylko w galerii, a nie w prasie, w publikatorach, które były cenzurowane. To był taki wentyl.

- Teraz chyba się to zmienia. Jest coraz więcej pism...

- Ale są też wystawy fotograficzne ! Fotografia tutaj - funkcjonuje. Mimo, że słyszę wszędzie naookoło narzekania , to jednak fotoreportaż, fotografia prasowa w Polsce rozwija się znakomicie. Nie rozumiem tego narzekania. Byłem tu dwa razy na tych wystawach obok [Wystawa pokonkursowa Polskiej Fotografii Prasowej, Galeria Abakus] widzę, że ci ludzie jeżdżą wszędzie, normalnie fotografują.... To jest olbrzymi postęp. Są miejsca, w których to można drukować. Poziom dodatku weekendowego Wyborczej jest znakomity, poligraficznie i format jest taki, jak trzeba...

- Kiedyś pokazałem greckiem fotografowi związanemu z Agencją Magnum kilka naszych kolorowych dodatków był zachwycony i doceniał też te zmiany bowiem znał Polskę sprzed 1989 roku....

- Reportaż i fotografia reklamowa niesamowicie zaczyna się rozwijać, fotografia mody: to jest bardzo ważna fotografia, bo jednak jest to fotografia taka wolna, bardzo wolna, może być bardzo autorska w przeciwieństwie do reklamy. Fotografia edytorialowa jest w stanie wyzwolić w autorze umiejętności i wrażliwości bardzo indywidualne. Moda mu w tym pomaga. Np. reklama z ludźmi jest obwarowana tyloma przepisami nakazami...Tam jest to robione dla konkretnego klienta, tam trzeba nadal na ogół pokazać produkt a nie klimat. Natomiast moda jest klimatem. Powstaje dużo pism, które jednak z niezrozumiałych dla mnie powodów traktują edytoriale podobnie jak reklamę, narzucając fotografowi styl zamiast pozwolić na zaistnienie jego fotografii autorskiej. Autorzy więc zaczną popadać w swego rodzaju frustrację, a ci najlepsi będą to odreagowywać robieniem zdjęć dla siebie. A wtedy będą robili wystawy, wtedy będą robili swoją absolutnie prywatną fotografię.

Rozmawiał : Marek Grygiel

Warszawa, 27 czerwca 1998


* wystawa "Nie do wiary, nie do pary", Mała Galeria ZPAF-CSW, Warszawa, od 8 września do 2 pażdziernika 1998 r.

** I Biennale Fotografii Polskiej, Poznań, 20 kwietnia - 14 maja 1998 r.

*** wystawa "Fotografia 98", Pałac Potockich, Kraków - od 3 października 1998 r.

 

 


Spis treści

Copyright © 1997-2013 Marek Grygiel / Copyright for www edition © 1997-2013 Zeta-Media Inc.