I fotografia również była nieco inna - nie strzelało się bezmyślnie spod palca tysięcy pikseli z kolejnego modelu smartfona. Fotografia wymagała pewnej pogłębionej wiedzy, umiejętności, nabywanych niekiedy przez wieloletnią naukę i praktykę, zdobywanych przez lata doświadczeń.
Propozycja Wojtka wydała się interesująca, a wystawa, której premiera odbyła się w 1988 roku zdobyła niemały rozgłos i była – jak uważa sam artysta – istotnym punktem zwrotnym w jego twórczości 1. Po tak udanym początku, kontynuowaliśmy współpracę. Jednym z moich obowiązków było prowadzenie programu fotografii w Centrum Sztuki Współczesnej na Zamku Ujazdowskim w Warszawie, prace Wojtka szybko znalazły się również w projektach tam realizowanych 2. W miarę upływu czasu wystawy w których obydwaj mieliśmy udział – Wojtek autorski a ja kuratorski – były pokazywane również poza granicami kraju. Budowaliśmy międzynarodowe relacje i dużo podróżowaliśmy, nie tylko po Europie (Niemcy, Belgia, Węgry, Serbia, Słowacja, Estonia, Litwa, Białoruś) ale również do USA czy Kanady 3.
Twórczość Wojtka rozkwitała, był zapraszany wraz ze swoimi wystawami do wielu galerii, muzeów, na prestiżowe imprezy fotograficzne takie jak np. Fotofest w Houston (USA), Biennale w Salonikach (Grecja), Festiwal w Vigo (Hiszpania), Miesiące Fotografii w Paryżu, Bratysławie czy wiele innych.
Jego bardzo przemyślana, i na swój sposób zindywidualizowana koncepcja fotografii, odwołująca się do kategorii pamięci, swoją uniwersalnością i przesłaniem wzbudzała ogromne zainteresowanie, co procentowało licznymi wystawami w kraju i zagranicą. Wymienienie wszystkich byłoby bardzo czasochłonne.
Wydawca: Pałac Schoena - Muzeum w Sosnowcu, 2022. 400 stron.
ISBN 978-83-956698-9-7
W tym miejscu naszą uwagę należy skierować jednak na innego rodzaju podróże. Takie, które nie wynikały bezpośrednio z możliwości prezentowania jego twórczości. Niewielkie fragmenty podróży, które chcę tu przypomnieć, były twórczością samą w sobie. Mimo tak aktywnego trybu życia, poświęceniu w tworzeniu kolejnych wystaw i projektów artystycznych, udawało nam się wykroić trochę czasu, by udać się w stronę nieznaną, nieodkrytą, do której za wszelką cenę dotrzeć chcieliśmy.
Miało to również związek z rodzinną biografią, której przecież ślady tak często odnajdujemy w twórczości Wojtka. Listy ciotki Hanki – zbiór pięknych, odnalezionych zdjęć z ostatniego lata 1939 roku, przedwojenne zdjęcia z archiwum Ojca z wycieczki szkolnej do Wieliczki użyte przez Wojtka jako fragment nostalgicznego foto obiektu, zdjęcia „odnalezione” czy „zatrzymane”, które zawierają całe pokłady znaczeń, treści, i odniesień, w końcu wyblakłe pocztówki ze stemplami i znaczkami, które utwierdzają nas w poczuciu nieubłaganie mijającego czasu - są dowodem, jak rodzinne opowieści zostają wplecione w Historię.
Pierwszą podróż do Wilna, miasta rodzinnego Matki, Wojtek odbył z japońskim przyjacielem, fotografem Takuyą Tsukahara, któremu pomagał w realizacji projektu fotograficznego o Madonnach, gdzie głównym obiektem peregrynacji – użyjmy tego nieco starodawnego słowa – był cudowny obraz z Ostrej Bramy 4. Wilno, jak i cała Litwa stanie się jednym z najczęściej odwiedzanych miejsc. Jak wtedy, gdy wybraliśmy się do Szawli na zbiorową wystawę współczesnej fotografii we wspólnej podróży z kolegami fotografami, Krzysztofem Wojciechowskim, Zbyszkiem Tomaszczukiem i Stasiem Wosiem 5. W latach późniejszych powstały inne, już autorskie projekty, jak chociażby rzetelnie i dogłębnie wykonany i przepracowany przez Wojtka monumentalny cykl poświęcony litewskim śladom Czesława Miłosza - rodzaj instalacji, połączenie fotografii z obiektami 6. Podobnie rzecz będzie się miała z innymi wybitnymi twórcami Brunonem Schulzem i Zbigniewem Herbertem – zdjęcia, które powstały w miejscach ich zamieszkania, czyli w Drohobyczu i we Lwowie, znalazły się na wielkiej grupowej wystawie w Międzynarodowym Centrum Kultury w Krakowie 7.
I tak, jedna z naszych pierwszych wspólnych podróży do Lwowa wraz z Takuyą Tsukaharą odbyła się w marcu 2000 roku. Borys Woźnicki 8, kurator Lwowskiej Galerii Obrazów specjalnie dla nas udostępnił wtedy zawartość kolekcji, która jeszcze nie była w pełni prezentowana na wystawach. Lwów, miasto bogate przeszłością i równie ciekawe w związku z przemianami, był dla nas niezwykle inspirującym miejscem. Wilno, gdzie urodziła się i wychowała mama Wojtka oraz Lwów, gdzie do dzisiaj mogę odwiedzać grób prapradziadka na Cmentarzu Łyczakowskim - to miasta, bardzo znaczące, z którymi łącza nas szczególnie bliskie relacje. Do tego dochodzi długoletnia przyjaźń z Andrzejem Bojarovem 9, artystą i kuratorem, urodzonym lwowianinem, który był dla nas zawsze wspaniałym przewodnikiem, ale przede wszystkim inicjatorem i współtwórcą licznych projektów artystycznych, wystaw, spotkań autorskich, publikacji. Nasza znajomość wymagałaby odrębnej rozprawy, jednak, co najważniejsze, trwa do dzisiaj, mimo straszliwej wojny, która spadła na Ukrainę.
Nieco wcześniej, pod koniec ubiegłego stulecia (1999), z okazji wspólnej wystawy Mariusza Hermanowicza i Wojtka odbyliśmy podróż do białoruskiego Mińska 10. Przy okazji udało nam się pojechać nad legendarne jezioro Narocz, gdzie rodzice Wojtka spędzali wakacje jeszcze w II Rzeczypospolitej.
Całkiem niedawno, przed kilku laty, nie mając akurat wtedy żadnych artystycznych zobowiązań, wybraliśmy się ponownie na Białoruś. Razem z Takuyą Tsukaharą, naszym wiernym towarzyszem podróży, przekroczyliśmy granicę w Brześciu i dotarliśmy do Pińska, stolicy Polesia.
Przejechaliśmy również spory szmat tego kraju, z przystankami w Łunińcu i Homlu, z wizytą u rabina w działającej synagodze w Bobrujsku, aż dotarliśmy znowu do Mińska, gdzie nasz przyjaciel, fotograf Wołodzia Parfianok 11 po ponad 15 latach, wprowadził nas na nowo w aktualną sytuację tego tak bardzo zmienionego miasta. Dalej była wizyta w Oszmianie, miasteczku zapamiętanym z wiersza Jana Brzechwy, gdzie podziwialiśmy heroiczne wysiłki miejscowego polskiego proboszcza przy remoncie i rekonstrukcji tamtejszego kościoła, oglądaliśmy wnętrza obszernej, nieźle zachowanej synagogi, a w miejscowym muzeum słuchaliśmy dosyć bałamutnych opowieści przystojnej pani przewodniczki na temat jedynie „słusznych” wykładni minionych dziejów na tych terenach. Przekroczywszy granicę z Litwą w dosyć trudnych warunkach, po nocnym i deszczowym oczekiwaniu w długiej kolejce w otoczeniu dziesiątków TIR-ów kolejny raz dotarliśmy do Wilna, które wtedy po trudach tej jakże wymagającej podróży, wydawało nam się oazą spokoju.
Kilka lat wcześniej w Wilnie byliśmy razem z Mariuszem Hermanowiczem, naszym wspaniałym fotograficznym przyjacielem, którego mama, pani Zofia Hermanowicz urodziła się i mieszkała w Wilnie do lat wojennych. To miasto stało się i dla Mariusza niezwykłym, mistycznym wręcz miejscem, któremu poświęcił cykl fotograficzny, po raz pierwszy prezentowany w Malej Galerii w Warszawie, a potem również, w galerii Związku Fotografów Litewskich Prospekto w alei Gedymina w Wilnie 12.
Podczas naszych podróży, których głównym tłem z reguły była fotografia, nie mogło zabraknąć kierunków południowych. Węgry, gdzie mieliśmy wspólnych artystycznych przyjaciół, to nie tylko Budapeszt, w którym odbyła się jedna z ciekawszych prezentacji Wojtka. To również Belgrad, gdzie wybraliśmy się później, na kilkanaście tygodni przed upadkiem Slobodana Miloševića.
To była ciekawa podróż - najpierw do Budapesztu samolotem, a następnie prawie cały dzień w drodze w małym busie. Belgrad, to jasne, pięknie położone nad ujściem Sawy do Dunaju miasto, był wtedy wymęczony wojną bałkańską. Niektóre autobusy miejskie miały tekturowe zasłony zamiast szyb. W śródmieściu, tuż obok ambasady polskiej, znajdowały się zburzone od nalotów NATO budynki, których nie wolno było fotografować, o czym szybko przekonaliśmy się po jednej z interwencji miejscowej policji. Nasza znajoma artystka Vesna oprowadzała nas po tym ciekawym mieście, a wystawa Wojtka okazała się być jedną z najciekawiej zaaranżowanych ekspozycji, ulokowana w starym, zabytkowym budynku miejscowego centrum kultury o wdzięcznej, tkwiącej w mojej pamięci do dzisiaj nazwie: Centar za kulturnu dekontaminaciju” 13.
Kierunek południowy to na pewno Rumunia. Nasza podróż wraz z Takuyą Tsukaharą i Tadeuszem Rolke do Transylwanii okazała się nie do końca zaplanowana. Po prostu wruszyliśmy na południe i znalazłszy się w okolicach Tokaju, węgierskiego miasta znanego ze słynnego wspaniałego wina, przez dolinę Cisy dotarliśmy do granicy z Rumunią. Samo jej przekroczenie było dosyć specyficzne. W tamtych czasach czuło się jeszcze na granicach jakieś oznaki drobnych przemytów, kontrabandy. Dotarliśmy do pierwszego większego miasta, którym było Satu Mare, i owładnął nami klimat nieomal śródziemnomorski. Piękna późna wiosna, jakieś bardzo południowe zapachy, nastrój spowolnienia, a także ciekawi ludzie, zwłaszcza Romowie, których całe osiedla zobaczyliśmy w następnej miejscowości Baia Mare. Wszystko było na tyle nowe, malownicze i wizualnie pociągające, że w ruch ruszyły aparaty. Naświetlonych zostało sporo filmów (cały czas jesteśmy jeszcze w epoce analogowej) i, jak się później okazało, w jednej z warszawskich galerii artystycznych zdecydowano się pokazać barwne fotografie Tadeusza Rolke pod właściwym tytułem: Baia Mare 14. Podróż odkrywcza, obfitująca w przepiękne krajobrazy Transylwanii, z niezwykle malowniczo położonym miastem Sighişoara, znanym powszechnie ze względu na historię tajemniczego księcia Drakuli. Do Rumunii jeszcze wracaliśmy, np. w 2008 roku, kiedy forsowaliśmy zachodnie rejony kraju (Arad, Timişoara) i dalej na południe docierając aż do Dunaju, do miejsca, gdzie ta potężna rzeka tworzy wspaniały przełom i graniczy z Serbią.
Skoro o rzekach mowa, to nie sposób przypomnieć tutaj wyprawy do Kamieńca Podolskiego, ostatniej twierdzy I Rzeczypospolitej, miasta wspaniale położonego nad rzeką Smotrycz, w którym podjęliśmy spontaniczną decyzję o krótkiej wizycie w Mołdawii. Setki pokonanych kilometrów i miasto Bielce (Bălţi), w którym odbywała się akurat jakaś mocno podkręcana kampania wyborcza. Postanowiliśmy wrócić na Ukrainę, a przez graniczny Dniestr przeprawiając się promem stając się dla miejscowych mieszkańców prawdziwą i niespotykaną atrakcją. Bowiem nagle trzech starszych dżentelmenów postanawia przekroczyć granicę pod Jampolem burłacząc na prawdziwej promowej przeprawie, która nie była zbyt często odwiedzana przez przybyszy z daleka, tak nam się przynajmniej wydawało.
I znowu Ukraina, miasteczko Berszad, gdzie Tadeusz Rolke kontynuował zdjęcia do cyklu „Tu byliśmy” 15, a do którego robił już zdjęcia, gdy kilka lat wcześniej zimową porą, pojechaliśmy do Czerniowiec i do dworu cadyka w Sadogórze. To była wspaniała i trudna wyprawa. Wojtek za kierownicą swojego niezmordowanego i niezawodnego Peugeota 405, którym pokonywaliśmy w środku bardzo mroźnej i śnieżnej zimy setki kilometrów. Zdarzały się sytuacje krytyczne. Kiedy szybko zapadający zmierzch zastał nas na bezdrożach w okolicach Horodenki na Pokuciu, i nie mogąc odczytać nielicznie występujących drogowskazów z powodu śnieżnej zamieci, zaczęliśmy się zastanawiać, czy mamy ze sobą nie tylko latarkę ale i zapałki. Nagle z mroku wyłoniły się dwukonne sanie i sympatyczny woźnica wskazał nam właściwy kierunek, a my mogliśmy bezpiecznie dotrzeć na nocleg. Podczas tej podróży odwiedzaliśmy kolejne miejscowości w przepięknej zimowej szacie, Kołomyja – miejsce w którym Wojtek świadomie nie zrobił zdjęcia sprzedawców ryb na miejskim targu, o której to sytuacji wielokrotnie później będzie wspominał, droga z serpentynami u podnóża Karpat koło Wyżnicy, gdzie Tadeusz Rolke fotografował las symbolizujący miejsce pobytu twórcy chasydyzmu Bal Szem Tova, czy miejscowość Kuty, ze słynnym mostem nad Czeremoszem, przez który polscy żołnierze i uchodźcy ewakuowali się do Rumunii we wrześniu 1939 roku.
Dla geograficznego kontrastu należy wrócić nieco na północ. Wyprawa latem 2013 roku z Takuyą do Prus Wschodnich i na Mierzeję Kurońską. Kaliningrad czyli Królewiec. Niezwykłe miasto z tragiczną wojenną przeszłością, a potem podróż przez całą eksklawę, Wystruć, Sowietsk (dawna historyczna miejscowość Tylża, gdzie w 1809 roku zawarto pokój między Napoleonem a carem Aleksandrem I), gdzie przeprawiliśmy się przez Niemen na Litwę słynnym zabytkowym mostem królowej Luizy.
I dalej do Kłajpedy skąd, nieco okrężną drogą dostaliśmy się na Mierzeję Kurońską, gdzie w uzdrowisku Nida w latach 60. ubiegłego wieku gościł francuski filozof Sartre, fotografowany przez najsłynniejszego, współczesnego fotografa litewskiego Antanasa Sutkusa 16. To wydarzenie stało się bezpośrednią inspiracją dla Takuyi, który na nadmorskich wydmach żartobliwie zainscenizował serię zdjęć z nami w rolach głównych, i tak powstał swoiście ciekawy remake fotografii Sutkusa. A potem jeszcze skok na Łotwę do Lipawy, do której wrócimy podczas kolejnej ostatniej podróży tuż przed pandemią, eksplorującej malownicze kurlandzkie miasteczka.
I na koniec coś z bliższych kierunków. Słowacja i Czechy. Bratysława z Miesiącem Fotografii w którym i Wojtek i ja uczestniczyliśmy wielokrotnie. Jednak to ostatnie podróże między innymi do malowniczej Bańskiej Szczawnicy, a nieco wcześniej do Brna na Morawach, gdzie przed laty Wojtek studiował fotografię, a w którym podziwialiśmy wspaniałą modernistyczną willę Tugendhatów - utwierdziły nas w przekonaniu, że niezwykłe miejsca warte odwiedzenia są całkiem niedaleko. Na przykład malowniczy Ołomuniec, czy przemysłowe miasto Zlin o ciekawej historii, gdzie razem z Takuyą w Muzeum Baty podziwialiśmy osiągnięcia czeskiego fabrykanta w budowaniu nowoczesnego przemysłu obuwniczego, w tym bardzo innowacyjnego zaplecza socjalno – społecznego dla zatrudnionych tam pracowników.
W tym migawkowym przypomnieniu naszych „fotograficznych” podróży bardzo trudno jest zawrzeć wiele wspaniałych, inspirujących momentów. Trzeba jednak dodać, że zdarzały się i podróże po Polsce, co w twórczości Wojtka jest aż nadto widoczne. Jego fascynacje Śląskiem czy wschodnimi rejonami kraju zaowocowały obszernymi zbiorami fotografii i niejedną wystawą. Jego wspaniała podróż jakby do wnętrza naszej ojczyzny znalazła ujście w projekcie Biało-czerwono-czarna, który zaprezentowaliśmy na przełomie wieków w Małej Galerii ZPAF-CSW jak zresztą wiele jego innych wcześniejszych i późniejszych projektów 17.
„ Że im się chciało..?” tak skomentowała wówczas te wyprawy jedna z bliskich nam osób, obserwując przez lata nasze bliższe i dalsze „peregrynacje”. Tak, chciało się. Ta ochota na podróżowanie z fotografią nie ma końca. I oby tak pozostało. Bo wszystko zaczęło się od fotografii. I pewnie na fotografiach się zakończy.